poniedziałek, 20 lipca 2015

01. Lynn

    Krzyk Anny nie był głośny, ale nie był też na tyle cichy, by go nie usłyszał. Ten dźwięk miał w sobie coś dziwnego. Może chodziło o to, że ona nigdy wcześniej się nie bała, a samo wyrażenie „krzyk Anny” było czymś dziwnym, niespotykanym.
     Yoh otworzył zaspane oczy, które natychmiast natrafiły na zegarek. Trzecia pięćdziesiąt jeden. Znowu środek nocy.
     Podniósł się z materaca ospale, przeklinając swoje bałaganiarstwo, kiedy potknął się o słuchawki. Na oślep odłożył je na bok i uważając na czym staje, dotarł do drzwi. Otworzył je i dosłownie wytoczył się na korytarz. Pokój Anny był na jego końcu, co oznaczało naprawdę cichą wędrówkę, by nikogo nie obudzić. Z jego szczęściem, pewnie potknie się o coś metalowego i bardzo ciężkiego.
     Westchnął zrezygnowany i postawił pierwsze kroki. Mimo że podróż trwała jedynie kilka sekund, czuł się tak, jakby przeszedł dziesiątki kilometrów. Stawiał stopy blisko siebie, do tego szedł na palcach. Kiedy wreszcie dotarł do wybranych drzwi, zawahał się zanim postanowił tam wejść.
     Zebrał w sobie całą swoją odwagę i odsunął zasłonę.
     Anna siedziała na łóżku, wlepiając wzrok w ścianę. Była blada, wzrok miała rozbiegany, a jej palce bębniły w podłogę, wystukując jakiś dziwny rytm. Najgorsze jednak było to, że wokół niej pojawiały się małe, błękitne duszki.
  - Nie... Shikigami – wymamrotał. Wiedział, że nie ma szans z nimi wygrać teraz, kiedy jest śpiący, a Amidamaru jest w nagrobku i pewnie smacznie chrapie. Do tego było ich za dużo. Zrobił pierwszą rzecz, jaka mu przyszła do głowy. Podbiegł do Itako i mocno nią potrząsnął.
  - Anno! Otrząśnij się!
     Skutek był niemal natychmiastowy. Na twarz dziewczyny wpłynęły rumieńce, oczy skupiły się na jego twarzy, palce się uspokoiły. Wyglądała, jakby wyszła z jakiegoś transu.
     Jak można było się spodziewać, jej dłoń odruchowo poderwała się i powędrowała ze świstem do jego policzka. Yoh, nastawiony na uderzenie z liścia zacisnął powieki, ale pieczenia nie poczuł. Przez kilka sekund siedzieli tak, naprzeciw siebie – Anna z szokiem wymalowanym na twarzy, a Yoh bojący się otworzyć oczy.
     Kiedy w końcu odważył się uchylić powiekę, zauważył zastygłą w bezruchu lewą dłoń Anny tuż obok jego twarzy. Dziewczyna patrzyła na niego, jakby zobaczyła go pierwszy raz w życiu. Jej dłoń zadrgała i bezwładnie opadła na ziemię.
     Anna wciągnęła powietrze do płuc. Dopiero teraz zdali sobie sprawę, że przez tych kilka sekund nikt nie oddychał. Yoh odetchnął i rozluźnił się. Z danym sobie spokojem odezwał się pierwszy.
  - Pojawiło się ich dużo więcej niż wczoraj.
     Anna skuliła się, jakby ją uderzył. Drżącymi palcami chwyciła się za włosy, sprawiając wrażenie jeszcze bardziej kruchej niż przed chwilą.
     Jeszcze dwa tygodnie temu wyśmiałby kogoś, kto by określił Annę kruchą. Była najtwardszą osobą jaką znał. To było jednak przed kontynentem Mu i przed tą tragedią...
     Yoh potrząsnął głową, próbując się wyzbyć z niej strasznych obrazów.
  - Jestem pewien, że dasz radę je kontrolować...
     PLASK.
     Zaskoczony złapał się za prawy policzek, w który oberwał.
  - Nie kłam – odezwała się dziewczyna. Jej głos był cichy i słaby, jakby przez wiele dni była chora, ale brzmiał nadzwyczaj spokojnie. - Nie musisz mnie pocieszać.
  - Nie zamierzałem – uśmiechnął się - Po prostu w ciebie wierzę.
Przez chwilę nic nie mówiła.
  - A co da nam wiara?
     Chciał odpowiedzieć, ale nie zamierzał jej jeszcze bardziej złościć, więc po prostu milczał. Anna oparła się plecami o ścianę i położyła brodę na kolanach.
     Sekundy mijały, a żadne z nich nic nie mówiło. Głucha cisza niosła się po pomieszczeniu jak echo. Jej przerwanie nastąpiło dopiero, kiedy Anna otworzyła usta i wzięła głęboki wdech.
  - Zostaniesz? Muszę... muszę z kimś porozmawiać.
     Spojrzał na nią badawczo, po czym uśmiechnął się lekko. Usiadł obok niej przy ścianie tak, że stykali się ramionami. Anna nawet się nie poruszyła, jakby nie zauważyła jego zgody. Patrzyła przed siebie nie zwracając uwagi na nic, jakby nie dostrzegała świata zewnętrznego.
  - To... znowu się zaczęło – wydusiła z siebie. Spuściła głowę nisko, do tego stopnia, że Yoh nie dostrzegał jej twarzy. Chłopak oparł głowę o ścianę i zamknął oczy. Dla obserwatora, który go nie znał, byłby teraz oazą spokoju, jednak Anna wiedziała, że to tylko przykrywka.
  - Myślałem, że straciłaś te umiejętności. – Jego głos był jak zwykle opanowany i wyważony. Zupełnie jakby go to w ogóle nie obeszło.
  - Też tak myślałam... miałam nadzieję – mruknęła, wciąż beznamiętnym wzrokiem patrząc przed siebie. Yoh zmarszczył czoło, jakby instynktownie wyczuł, że coś jest nie tak i otworzył oczy.
  - To było przed, czy po...?
   - Dzień po śmierci Opacho – przerwała mu Anna, przymykając oczy - Ona... była taka jak ja i Hao. Nie... nie powinna umrzeć. To było dziecko.
     Yoh milczał, jakby oczekując na dalszą część.
  - Atak był wymierzony we mnie – Anna mówiła coraz ciszej, aż w końcu jej głos przerodził się w szept. - Mam wrażenie, że to sprawiło, że te zdolności do mnie wróciły. Czuję się tak jakbym ją okradła.
     Chłopak dalej zachowywał ciszę, jednak myślał nad czymś intensywnie.
  - Nie mów tak! - krzyknęła Itako i wstała gwałtownie. - Gdyby nie ona to... to...!
Kąciki ust Yoh uniosły się w górę, jakby się tego spodziewał.
  - Nic nie powiedziałem – odezwał się. Dziewczyna zastygła w bezruchu. Jej źrenice się zwęziły, otworzyła szerzej oczy. Patrzyła na Yoh z nieskrywanym zdumieniem.
  - Pewnie mi się zdawało – powiedziała, ale nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Znowu zsunęła się na miejsce obok chłopaka i spuściła wzrok, starając się uniknąć jego tęczówek. - Ostatnio jestem rozkojarzona.
  - Podejrzewałem to od dawna – westchnął Yoh. - Nie tylko umiejętności wzywania demonów wróciły, prawda? Znowu umiesz czytać w myślach.
     Nie poruszyła się.
  - Czasami zastanawiam się, jak taki leń jak ty, może zauważyć coś tak ważnego – warknęła. - Nie waż się nikomu mówić.
  - Nie zamierzam – wyszczerzył zęby.

><><><><><><><><><

      Redseb musiał stanąć ma palcach, aby sięgnąć do specjalnego zagłębienia, które pozwalało odsunąć drzwi na bok.
     Szczerze powiedziawszy, bał się okropnie. Anna przerażała go bardziej niż bardzo, więc był naprawdę przerażony wizją obudzenia jej o tak wczesnej porze. Myślał nawet o tym, by najpierw zawołać Yoh, ale stwierdził, że ten chłopak ma stalowy sen, bo nawet waląc w drzwi i krzycząc, nie zdołał go dobudzić. Nie zdawał sobie sprawy, że dobijanie się do jego pokoju niewiele dawało, gdyż najzyczajniej w świecie go tam nie było.
     Dlatego też zdziwił się niezmiernie, kiedy otwierając drzwi zauważył, że w pokoju nie ma jednej, a są dwie osoby. A jedną z nich był Yoh.
     Szczęka mu opadła co najmniej kilka metrów w dół.
     No dobra, wiedział, że on jest jej narzeczonym i że naprawdę coś do siebie czują, ale nie oczekiwał, że będą spać w jednym pokoju! Do tego chyba powinien być zły, bo jego wrzaski sprzed pięciu minut nie miały sensu, skoro nie było szansy, by chłopak je usłyszał.
Szaman spał sobie w pozycji pół siedzącej, wygodnie opierając plecy o ścianę. Głowa mu opadła do tyłu, tak więc było widać jedynie jego podbródek. Anna natomiast siedziała obok niego, również pogrążona we śnie. Głowę miała opartą na jego ramieniu, a zgięte nogi były przykryte kocem, dlatego Redseb wywnioskował, że to ona zasnęła pierwsza. Bynajmniej na wyspaną nie wyglądała – głębokie sińce pod oczami o tym świadczyły.
     Dobrze się złożyło, że Yoh tu był, bo on miał największe szanse obudzić Annę bez otrzymania miliona liści. Redseb podszedł więc do niego i szturchnął go. Chłopak się poruszył, ale nie obudził.
  - Nii-san – szepnął. – Wstawaj!
     Brak reakcji. Chłopiec był na tyle zły, że miał ochotę go kopnąć. Nie zrobił tego tylko dlatego, że w tym momencie oczy Anny zadrgały i się otworzyły.
  - Redseb-chan? - spytała, marszcząc brwi. - Co się stało?
Nie dostał w twarz! Pierwszy pozytyw dzisiejszego dnia.
  - Ryu-san kazał mi cię obudzić. Mówi, że śniadanie gotowe.
Anna pokiwała głową.
  - Obudzę Yoh i zaraz przyjdę – mruknęła. Wstała i skrzyżowała ręce, patrząc na chłopaka. Nagle Redseb poczuł wielką falę współczucia dla niego. Wymknął się z pokoju jak najszybciej i wręcz zleciał na dół po schodach. Po kilku sekundach usłyszał głos Yoha („Za co?!”) i jakiś łoskot w pokoju. Wolał nie wiedzieć co się tam stało.
     Ich śniadania codziennie wyglądały podobnie. W domu był naprawdę okropny tłok, nawet po tym jak Manta wrócił do swojego, by – jak to ujął – nie „zawadzać”. W gospodzie znajdowało się obecnie piętnastu szamanów. Annie działało to na nerwy, ale szczerze mówiąc, ostatnimi czasy wszystko ją denerwowało. W każdym razie, kiedy wszyscy zasiadali do stołu, cisnęli się jak sardynki w puszce, dopóki Ryu nie wpadł na genialny pomysł dostawienia drugiego. Dziś, na przykład, było dużo luźniej niż zaledwie kilka dni temu.
Największym problemem był jednak Hao.
     Ten gość przerażał Redseba. Niby wiedział, że się zmienił, ale czasami miał wrażenie, że znowu wystąpi ze swoją nową misją pod tytułem „Ocalić świat przed ludźmi” i stwierdzi, że ich wszystkich trzeba wybić.
     Przeszedł mu dreszcz po plecach, kiedy chłopak przeszedł obok niego. Jakby wiedząc co myśli, wyraz twarzy Hao sposępniał.
     Niezbyt dobra uwaga, biorąc pod uwagę, że gość czyta w myślach.
     Po samym zachowaniu trudno było się domyślić, że to jest brat bliźniak Yoha. Był zamknięty w sobie, rzadko się odzywał, jakby myślał nad wszystkim co zrobił niewinnym osobom.
      Opacho.
     Wszyscy przeżyli jej stratę wyjątkowo boleśnie. Nikt nie powiedział tego głośno, ale bezpośrednią przyczyną śmierci było zniszczenie zarówno jej ciała jak i duszy, przez faceta, który od Yoh z wyglądu różnił się jedynie długością włosów.
     Hao Asakura, chwilowy król szamanów.

     Redseb usiadł przy stole, pożerając oczami wszystkie boskie dania Ryu. Jego talent kulinarny zdawał się nie mieć granic, gdyż codziennie przyrządzał to nowe dania. Trudno było określić, czy robił to w jakimś celu (chociaż teoria Rena, że robi to, by przypodobać się Jeanne i Tamao, wydawała się całkiem trafna).
  - Mógłbym zjeść nawet pingwina – jęknął Horo. - Kiedy ten leń zejdzie na dół?
     Od kiedy wszyscy postanowili się tu chwilowo wprowadzić, Anna ustaliła rygorystyczne zasady dobrego wychowania. Jedna z nich mówiła, by nie zaczynać posiłku, dopóki wszyscy nie usiądą przy stole, co sprawiało nie małe kłopoty, kiedy ktoś postanowił sobie wstać trochę później.
     Oczywiście tym kimś był Yoh.
  - Siema! - wyszczerzył zęby. Wszyscy siedzieli już przy stole i po kolei wymyślali dla niego różne tortury. Jedynie Anna siedziała spokojna, nawet na niego nie patrząc. Yoh się tym nie przejął – widocznie przywykł do jej zachowania. Chłopak usiadł obok niej i patrząc na jedzenie westchnął z zachwytu.
  - Ryu, przeszedłeś dziś samego siebie!
  - Dziękuję mistrzu Yoh – rozpromienił się czarnowłosy, uśmiechając się do chłopca, chociaż jego wzrok co chwila wędrował do Jeanne. Ren prychnął.
  - To jest żałosne. Przecież ona nie zwróci na niego uwagi.
Wyraz twarzy Chocolove przybrał niebezpiecznie znany wyraz.
  - O nie – jęknął Lyserg, chowając twarz w dłoniach.
  - Może nie zwróci, ale ZAWRÓCI! Zawróci mu w głowie!
     Nikt się nie roześmiał.
     Przez chwilę Ren i Horo patrzyli na siebie wyjątkowo zgodnie. Po kilku sekundach podjęli decyzję i w jednej chwili rzucili się na Choco.
  - Twoje żarty wcale nie są śmieszne! - wrzeszczał Horo.
Yoh obserwował ich z danym sobie uśmiechem.
  - Wszystko powoli wraca do normy – powiedział, zajadając się ryżem. Anna obserwowała go zdegustowana.
  - Zaraz się zadławisz – odpowiedziała tylko i przeniosła swój spokojny wzrok na półmisek z jakąś dziwną potrawą, która zdawała się być następnym eksperymentem kulinarnym. Skupiła na niej wzrok, zastanawiając się z czego się składa.
     Problem z gotowaniem Ryu polegał na tym, że, o ile potrafił bardzo dobrze przyrządzać dania z przepisów, to był naprawdę straszny, jeśli chodziło o wymyślenie czegoś samemu. Chciał stworzyć coś wyjątkowo oryginalnego i niespotykanego, dlatego każde danie które wymyślił kończyło się zatruciem pokarmowym. Od czasów pamiętnej zupy ogórkowo-pistacjowej, nikt nawet nie dotykał jedzenia z jego własnego przepisu.
     Tamao, najwyraźniej nieświadoma niebezpieczeństwa, sięgnęła po dziwnie wyglądające pomidory, które w środku były wypchane czymś, co mogło przypominać grzyby. Anna obserwowała ją ze spokojem, chociaż z jej wyrazu twarzy można było wywnioskować, że jest ciekawa, co się stanie.
     Wszyscy wstrzymali oddech, kiedy Tamao ugryzła dziwne danie. Na jej twarzy pojawiło się jednak zadowolenie, do tego ani nie uciekła, ani nie krzyknęła, co oznaczało duży progres dla dań Ryu. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
     Redseb wstał od stołu i skierował się w kierunku swojego pokoju. Dopiero po chwili zrozumiał swój błąd, kiedy usłyszał dość jednoznaczne chrząknięcie Anny. Otworzył szeroko oczy i odwrócił się, zastanawiając się jak straszliwa będzie jego kara. Dziewczyna patrzyła na niego przez chwilę, po czym uniosła kąciki ust.
  - Zapomniałeś o czymś?
Chłopak przez sekundę nie wierzył we własne szczęście. Po chwili się wyprostował.
  - Dz-dziękuję – wyjąkał i wybiegł z pomieszczenia.

><><><><><><><><><

     Trzęsły jej się kolana.
     Trening trwał już od dobrych paru godzin. Oczywiście, mogłaby użyć standardowej kontroli ducha i zniszczyć cały arsenał broni Molly jednym ruchem, ale nie o to w tym chodziło.
     Dziewczyna stała kilkadziesiąt metrów przed nią, jednak drzewa nie udostępniały jej pełnego widoku, do tego ze zmęczenia nie potrafiła do końca rozróżniać kolorów, które zdawały się zlewać w jedną wielką plamę. Wychwyciła jedynie jej zmartwiony wyraz twarzy oraz kilka kunai, które obracała między palcami.
  - Dasz radę? - spytała dziewczyna, w momencie kiedy Lynn opadła na kolana ciężko dysząc. Molly również była zmęczona, ale w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki nie zużywała furyoku, więc jej poziom wyczerpania był dużo mniejszy.
  - T-tak – wychrypiała, chociaż jej stan na to nie wskazywał. Jej twarz była zadrapana w kilku miejscach, a ubranie przedarte, jednak poważniejszych ran nie było. Z długiego warkocza wypadały luźne ciemne kosmyki, które poruszały się delikatnie na wietrze.
  - Zróbmy sobie przerwę – zaproponowała Molly, uśmiechając się pocieszająco, ale szybko przestała, a na twarz wstąpił niepokój, kiedy Lynn z całej siły wbiła sztylet w ziemię.
  - Jeszcze... raz – wydyszała i na trzęsących się rękach podniosła się do pozycji stojącej, opierając się na wbitym w ziemię sztylecie. Wyglądała jakby przedawkowała alkohol – zataczała się, a jej wzrok był rozbiegany, jednak za nic nie chciała się poddać.
  - Lynn... - zaczęła Molly, chociaż wiedziała, że to nic nie da.
  - Jeszcze raz – powtórzyła dziewczyna, starając się ustać na nogach. Kiedy odzyskała równowagę odetchnęła i zamknęła oczy, rozkładając ręce lekko na boki.
Molly patrzyła na nią zaniepokojona, ale w końcu się poddała. Cofnęła się o krok i rzuciła pierwszy kunai. Lynn wciąż z zamkniętymi oczami poruszyła długimi rękawami tuniki, z których wypadły sztylety. Odparowała atak, rzucając swoją bronią. Kunai zderzyły się i rozeszły na boki. Kiedy zbliżyły się następne, dziewczyna otworzyła oczy i zrobiła błyskawiczne uniki. Jeden, drugi, trzeci...
     Czwarty?
     Sztylet drasnął ją o ramię, rozrywając ubranie i tnąc skórę, która natychmiast zabarwiła się krwią. Dziewczyna syknęła, zaciskając pięści. Złapała się za ranę, przeklinając swoją nieuwagę.
  - Gotowy? - spytała swojego ducha, który unosił się obok, przyglądając się jej spokojnie, jakby nie do końca się przejmował czy coś jej się stanie. Kiwnął głową.
     Lynn uśmiechnęła się leniwie, po czym łapiąc oddech, przyłożyła rękę do piersi. Jej ciało na chwilę zajaśniało złotem, a potem światło skupiło się w ręce, w którą chwilę później uderzył sztylet. Nie zraniła się jednak – kunai odbił się, jakby na swojej drodze napotkał metal. Dziwna złota poświata rozdzieliła się teraz na dwie części - jedna z nich powędrowała do piersi, druga zaś do następnego sztyletu, który wypadł z rękawa.
     Błyszczący nóż natychmiast znalazł się w ruchu. W jednej chwili rozdzielił się na trzy części i odbił następne skierowane w jej stronę ostrza.
     Przez chwilę nic się nie działo.
  - Podejrzane – mruknęła Lynn.
     Jakby na zawołanie, z wielu stron uderzyły w nią różnorakie rodzaje broni. Blask skoncentrował się w jej oczach, a następnie przeniósł się do dłoni. Dziewczyna podniosła proste ręce przed siebie, a następnie przesunęła je na bok i obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Poświata wydobyła się z jej ciała i okrążyła ją ze wszystkich stron. Broń odbiła się od aury.
     Duch ją opuścił. Lynn zachwiała, a w następnej chwili leżała na ziemi, dysząc ciężko. Molly, która atakowała z ukrycia zeskoczyła z drzewa, również zasapana podbiegła do niej i uważając na czym staje, uklęknęła obok niej. Spalona trawa wokół leżącej dziewczyny dalej dymiła.
  - A nie mówiłam? - spytała. - Wymyśliłaś sobie jakiś chory trening. Nie zmienia to faktu, że to było niewiarygodne, Lynn! - zawołała, po czym roześmiała się, chociaż tak naprawdę martwiła się o stan przyjaciółki. Nie zamierzała, oczywiście, tego okazywać – ta pewnie by się na nią wściekła za jakąkolwiek troskę.
  - Nie jestem pewna – burknęła. - Na początku było dużo lepiej.
  - Na początku miałaś dużo więcej furyoku – zauważyła Molly. Lynn prychnęła.
  - To mnie nie usprawiedliwia.
     Molly wywróciła oczami i podniosła się, otrzepując z trawy.
  - To ty sobie tu leż. Ja idę pozbierać broń.
Odwróciła się na pięcie i odeszła. Super.
  - Nie łaska mi pomóc? - zawołała Lynn. Cisza. Po prostu pięknie.
Dziewczyna podniosła się na łokciach i natychmiast tego pożałowała. Głowa zaczęła ją łupać koszmarnie, jakby ktoś dobijał się do niej młotkiem. Znowu opadła na ziemię.
  - Ej, Les! Ty też mi nie pomożesz? - spytała stróża, który krążył między drzewami. Zawisł w powietrzu.
  - To dość niefortunne pytanie, biorąc pod uwagę to, że jestem duchem – burknął, chyba obrażony.
  - Fakt – zgodziła się dziewczyna. - To jak ja mam teraz wstać?
  - To akurat twoja sprawa.
     Lynn zdmuchnęła kosmyk włosów z czoła.
  - Bez sensu. Będę tu leżeć kilka godzin, jeśli ktoś mi nie pomoże – burknęła.
  - Proszę bardzo. Mam czas.
  - To nie jest zabawne – jęknęła.
  - Ależ jest.
  - Może dla ciebie stopo jedna.
     To było widocznie coś wyjątkowo obraźliwego, bo duch wypuścił z siebie powietrze ze złością i obrócił się. Bez słowa odleciał.
  - Les? Ej LES! - zawołała za nim, ale nie zawrócił. Kilka sekund później zniknął z krzakach. Dziewczyna, nie widząc innej opcji westchnęła i zasłoniła twarz rękami, jakby się chowała przed słońcem.
     Szybko zrozumiała swój błąd, kiedy spadły na nią ciężkie ciężarki.
  - Zakładaj – powiedziała Molly, głosem nieznoszącym sprzeciwu.
  - Dziewczyno. Czy ty masz jakąś przyjemność z męczenia mnie? - jęknęła Lynn.
  - Hej, to był TWÓJ pomysł, pamiętasz? - spytała obrażona.
     Lynn patrzyła na nią przez chwilę, jakby rozważając jej słowa, po czym zrobiła minę naburmuszonego dziecka.

  - Dobra. Ale żebym mogła je założyć, musisz pomóc mi wstać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Keiko Amane Land Of Grafic