Krzyk
Anny nie był głośny, ale nie był też na tyle cichy, by go nie
usłyszał. Ten dźwięk miał w sobie coś dziwnego. Może chodziło
o to, że ona nigdy wcześniej się
nie bała, a samo wyrażenie „krzyk Anny” było czymś dziwnym,
niespotykanym.
Yoh
otworzył zaspane oczy, które natychmiast natrafiły na zegarek.
Trzecia pięćdziesiąt jeden. Znowu środek nocy.
Podniósł
się z materaca ospale, przeklinając swoje bałaganiarstwo, kiedy
potknął się o słuchawki. Na oślep odłożył je na bok i
uważając na czym staje, dotarł do drzwi. Otworzył je i dosłownie
wytoczył się na korytarz. Pokój Anny był na jego końcu, co
oznaczało naprawdę cichą wędrówkę, by nikogo nie obudzić. Z
jego szczęściem, pewnie potknie się o coś metalowego i bardzo
ciężkiego.
Westchnął
zrezygnowany i postawił pierwsze kroki. Mimo że podróż trwała
jedynie kilka sekund, czuł się tak, jakby przeszedł dziesiątki
kilometrów. Stawiał stopy blisko siebie, do tego szedł na palcach.
Kiedy wreszcie dotarł do wybranych drzwi, zawahał się zanim
postanowił tam wejść.
Zebrał
w sobie całą swoją odwagę i odsunął zasłonę.
Anna
siedziała na łóżku, wlepiając wzrok w ścianę. Była blada,
wzrok miała rozbiegany, a jej palce bębniły w podłogę,
wystukując jakiś dziwny rytm. Najgorsze jednak było to, że wokół
niej pojawiały się małe, błękitne duszki.
-
Nie... Shikigami – wymamrotał. Wiedział, że nie ma szans z nimi
wygrać teraz, kiedy jest śpiący, a Amidamaru jest w nagrobku i
pewnie smacznie chrapie. Do tego było ich za dużo. Zrobił pierwszą
rzecz, jaka mu przyszła do głowy. Podbiegł do Itako i mocno nią
potrząsnął.
-
Anno! Otrząśnij się!
Skutek
był niemal natychmiastowy. Na twarz dziewczyny wpłynęły rumieńce,
oczy skupiły się na jego twarzy, palce się uspokoiły. Wyglądała,
jakby wyszła z jakiegoś transu.
Jak
można było się spodziewać, jej dłoń odruchowo poderwała się i
powędrowała ze świstem do jego policzka. Yoh, nastawiony na
uderzenie z liścia zacisnął powieki, ale pieczenia nie poczuł.
Przez kilka sekund siedzieli tak, naprzeciw siebie – Anna z szokiem
wymalowanym na twarzy, a Yoh bojący się otworzyć oczy.
Kiedy
w końcu odważył się uchylić powiekę, zauważył zastygłą w
bezruchu lewą dłoń Anny tuż obok jego twarzy. Dziewczyna patrzyła
na niego, jakby zobaczyła go pierwszy raz w życiu. Jej dłoń
zadrgała i bezwładnie opadła na ziemię.
Anna
wciągnęła powietrze do płuc. Dopiero teraz zdali sobie sprawę,
że przez tych kilka sekund nikt nie oddychał. Yoh odetchnął i
rozluźnił się. Z danym sobie spokojem odezwał się pierwszy.
-
Pojawiło się ich dużo więcej niż wczoraj.
Anna
skuliła się, jakby ją uderzył. Drżącymi palcami chwyciła się
za włosy, sprawiając wrażenie jeszcze bardziej kruchej niż przed
chwilą.
Jeszcze
dwa tygodnie temu wyśmiałby kogoś, kto by określił Annę kruchą.
Była najtwardszą osobą jaką znał. To było jednak przed
kontynentem Mu i przed tą tragedią...
Yoh
potrząsnął głową, próbując się wyzbyć z niej strasznych
obrazów.
-
Jestem pewien, że dasz radę je kontrolować...
PLASK.
Zaskoczony
złapał się za prawy policzek, w który oberwał.
-
Nie kłam – odezwała się dziewczyna. Jej głos był cichy i
słaby, jakby przez wiele dni była chora, ale brzmiał nadzwyczaj
spokojnie. - Nie musisz mnie pocieszać.
-
Nie zamierzałem – uśmiechnął się - Po prostu w ciebie wierzę.
Przez
chwilę nic nie mówiła.
-
A co da nam wiara?
Chciał
odpowiedzieć, ale nie zamierzał jej jeszcze bardziej złościć,
więc po prostu milczał. Anna oparła się plecami o ścianę i
położyła brodę na kolanach.
Sekundy
mijały, a żadne z nich nic nie mówiło. Głucha cisza niosła się
po pomieszczeniu jak echo. Jej przerwanie nastąpiło dopiero, kiedy
Anna otworzyła usta i wzięła głęboki wdech.
-
Zostaniesz? Muszę... muszę z kimś porozmawiać.
Spojrzał
na nią badawczo, po czym uśmiechnął się lekko. Usiadł obok niej
przy ścianie tak, że stykali się ramionami. Anna nawet się nie
poruszyła, jakby nie zauważyła jego zgody. Patrzyła przed siebie
nie zwracając uwagi na nic, jakby nie dostrzegała świata
zewnętrznego.
-
To... znowu się zaczęło – wydusiła z siebie. Spuściła głowę
nisko, do tego stopnia, że Yoh nie dostrzegał jej twarzy. Chłopak
oparł głowę o ścianę i zamknął oczy. Dla obserwatora, który
go nie znał, byłby teraz oazą spokoju, jednak Anna wiedziała, że
to tylko przykrywka.
-
Myślałem, że straciłaś te umiejętności. – Jego głos był
jak zwykle opanowany i wyważony. Zupełnie jakby go to w ogóle nie
obeszło.
-
Też tak myślałam... miałam nadzieję – mruknęła, wciąż
beznamiętnym wzrokiem patrząc przed siebie. Yoh zmarszczył czoło,
jakby instynktownie wyczuł, że coś jest nie tak i otworzył oczy.
-
To było przed, czy po...?
-
Dzień po śmierci Opacho – przerwała mu Anna, przymykając oczy -
Ona... była taka jak ja i Hao. Nie... nie powinna umrzeć. To
było dziecko.
Yoh
milczał, jakby oczekując na dalszą część.
-
Atak był wymierzony we mnie – Anna mówiła coraz ciszej, aż w
końcu jej głos przerodził się w szept. - Mam wrażenie, że to
sprawiło, że te zdolności do mnie wróciły. Czuję się tak
jakbym ją okradła.
Chłopak
dalej zachowywał ciszę, jednak myślał nad czymś intensywnie.
-
Nie mów tak! - krzyknęła Itako i wstała gwałtownie. - Gdyby nie
ona to... to...!
Kąciki
ust Yoh uniosły się w górę, jakby się tego spodziewał.
-
Nic nie powiedziałem – odezwał się. Dziewczyna zastygła w
bezruchu. Jej źrenice się zwęziły, otworzyła szerzej oczy.
Patrzyła na Yoh z nieskrywanym zdumieniem.
-
Pewnie mi się zdawało – powiedziała, ale nie zabrzmiało to zbyt
przekonująco. Znowu zsunęła się na miejsce obok chłopaka i
spuściła wzrok, starając się uniknąć jego tęczówek. -
Ostatnio jestem rozkojarzona.
-
Podejrzewałem to od dawna – westchnął Yoh. - Nie tylko
umiejętności wzywania demonów wróciły, prawda? Znowu umiesz
czytać w myślach.
Nie
poruszyła się.
-
Czasami zastanawiam się, jak taki leń jak ty, może zauważyć coś
tak ważnego – warknęła. - Nie waż się nikomu mówić.
-
Nie zamierzam – wyszczerzył zęby.
><><><><><><><><><
Redseb
musiał stanąć ma palcach, aby sięgnąć do specjalnego
zagłębienia, które pozwalało odsunąć drzwi na bok.
Szczerze
powiedziawszy, bał się okropnie. Anna przerażała go bardziej
niż bardzo,
więc był naprawdę przerażony wizją obudzenia jej o tak wczesnej
porze. Myślał nawet o tym, by najpierw zawołać Yoh, ale
stwierdził, że ten chłopak ma stalowy sen, bo nawet waląc w drzwi
i krzycząc, nie zdołał go dobudzić. Nie zdawał sobie sprawy, że
dobijanie się do jego pokoju niewiele dawało, gdyż najzyczajniej w
świecie go tam nie było.
Dlatego
też zdziwił się niezmiernie, kiedy otwierając drzwi zauważył,
że w pokoju nie ma jednej, a są dwie osoby. A jedną z nich był
Yoh.
Szczęka
mu opadła co najmniej kilka metrów w dół.
No
dobra, wiedział, że on jest jej narzeczonym i że naprawdę coś do
siebie czują, ale nie oczekiwał, że będą spać w jednym pokoju!
Do tego chyba powinien być zły, bo jego wrzaski sprzed pięciu
minut nie miały sensu, skoro nie było szansy, by chłopak je
usłyszał.
Szaman
spał sobie w pozycji pół siedzącej, wygodnie opierając plecy o
ścianę. Głowa mu opadła do tyłu, tak więc było widać jedynie
jego podbródek. Anna natomiast siedziała obok niego, również
pogrążona we śnie. Głowę miała opartą na jego ramieniu, a
zgięte nogi były przykryte kocem, dlatego Redseb wywnioskował, że
to ona zasnęła pierwsza. Bynajmniej na wyspaną nie wyglądała –
głębokie sińce pod oczami o tym świadczyły.
Dobrze
się złożyło, że Yoh tu był, bo on miał największe szanse
obudzić Annę bez otrzymania miliona liści. Redseb podszedł więc
do niego i szturchnął go. Chłopak się poruszył, ale nie obudził.
-
Nii-san – szepnął. – Wstawaj!
Brak
reakcji. Chłopiec był na tyle zły, że miał ochotę go kopnąć.
Nie zrobił tego tylko dlatego, że w tym momencie oczy Anny zadrgały
i się otworzyły.
-
Redseb-chan? - spytała, marszcząc brwi. - Co się stało?
Nie
dostał w twarz! Pierwszy pozytyw dzisiejszego dnia.
-
Ryu-san kazał mi cię obudzić. Mówi, że śniadanie gotowe.
Anna
pokiwała głową.
-
Obudzę Yoh i zaraz przyjdę – mruknęła. Wstała i skrzyżowała
ręce, patrząc na chłopaka. Nagle Redseb poczuł wielką falę
współczucia dla niego. Wymknął się z pokoju jak najszybciej i
wręcz zleciał na dół po schodach. Po kilku sekundach usłyszał
głos Yoha („Za co?!”) i jakiś łoskot w pokoju. Wolał nie
wiedzieć co się tam stało.
Ich
śniadania codziennie wyglądały podobnie. W domu był
naprawdę okropny tłok,
nawet po tym jak Manta wrócił do swojego, by – jak to ujął –
nie „zawadzać”. W gospodzie znajdowało się obecnie piętnastu
szamanów. Annie działało to na nerwy, ale szczerze mówiąc,
ostatnimi czasy wszystko ją denerwowało. W każdym razie, kiedy
wszyscy zasiadali do stołu, cisnęli się jak sardynki w puszce,
dopóki Ryu nie wpadł na genialny pomysł dostawienia drugiego.
Dziś, na przykład, było dużo luźniej niż zaledwie kilka dni
temu.
Największym
problemem był jednak Hao.
Ten
gość przerażał Redseba. Niby wiedział, że się zmienił, ale
czasami miał wrażenie, że znowu wystąpi ze swoją nową misją
pod tytułem „Ocalić świat przed ludźmi” i stwierdzi, że ich
wszystkich trzeba wybić.
Przeszedł
mu dreszcz po plecach, kiedy chłopak przeszedł obok niego. Jakby
wiedząc co myśli, wyraz twarzy Hao sposępniał.
Niezbyt
dobra uwaga, biorąc pod uwagę, że gość czyta w myślach.
Po
samym zachowaniu trudno było się domyślić, że to jest brat
bliźniak Yoha. Był zamknięty w sobie, rzadko się odzywał, jakby
myślał nad wszystkim co zrobił niewinnym osobom.
Opacho.
Wszyscy
przeżyli jej stratę wyjątkowo boleśnie. Nikt nie powiedział tego
głośno, ale bezpośrednią przyczyną śmierci było zniszczenie
zarówno jej ciała jak i duszy, przez faceta, który od Yoh z
wyglądu różnił się jedynie długością włosów.
Hao
Asakura, chwilowy król szamanów.
Redseb
usiadł przy stole, pożerając oczami wszystkie boskie dania Ryu.
Jego talent kulinarny zdawał się nie mieć granic, gdyż codziennie
przyrządzał to nowe dania. Trudno było określić, czy robił to w
jakimś celu (chociaż teoria Rena, że robi to, by przypodobać się
Jeanne i Tamao, wydawała się całkiem trafna).
-
Mógłbym zjeść nawet pingwina – jęknął Horo. - Kiedy ten leń
zejdzie na dół?
Od
kiedy wszyscy postanowili się tu chwilowo wprowadzić, Anna ustaliła
rygorystyczne zasady dobrego wychowania. Jedna z nich mówiła, by
nie zaczynać posiłku, dopóki wszyscy nie usiądą przy stole, co
sprawiało nie małe kłopoty, kiedy ktoś postanowił
sobie wstać trochę później.
Oczywiście
tym kimś był Yoh.
-
Siema! - wyszczerzył zęby. Wszyscy siedzieli już przy stole i po
kolei wymyślali dla niego różne tortury. Jedynie Anna siedziała
spokojna, nawet na niego nie patrząc. Yoh się tym nie przejął –
widocznie przywykł do jej zachowania. Chłopak usiadł obok niej i
patrząc na jedzenie westchnął z zachwytu.
-
Ryu, przeszedłeś dziś samego siebie!
-
Dziękuję mistrzu Yoh – rozpromienił się czarnowłosy,
uśmiechając się do chłopca, chociaż jego wzrok co chwila
wędrował do Jeanne. Ren prychnął.
-
To jest żałosne. Przecież ona nie zwróci na niego uwagi.
Wyraz
twarzy Chocolove przybrał niebezpiecznie znany wyraz.
-
O nie – jęknął Lyserg, chowając twarz w dłoniach.
-
Może nie zwróci, ale ZAWRÓCI! Zawróci mu w głowie!
Nikt
się nie roześmiał.
Przez
chwilę Ren i Horo patrzyli na siebie wyjątkowo zgodnie. Po kilku
sekundach podjęli decyzję i w jednej chwili rzucili się na Choco.
-
Twoje żarty wcale nie są śmieszne! - wrzeszczał Horo.
Yoh
obserwował ich z danym sobie uśmiechem.
-
Wszystko powoli wraca do normy – powiedział, zajadając się
ryżem. Anna obserwowała go zdegustowana.
-
Zaraz się zadławisz – odpowiedziała tylko i przeniosła swój
spokojny wzrok na półmisek z jakąś dziwną potrawą, która
zdawała się być następnym eksperymentem kulinarnym. Skupiła na
niej wzrok, zastanawiając się z czego się składa.
Problem
z gotowaniem Ryu polegał na tym, że, o ile potrafił bardzo dobrze
przyrządzać dania z przepisów, to był naprawdę straszny,
jeśli chodziło o wymyślenie czegoś samemu. Chciał stworzyć coś
wyjątkowo oryginalnego i niespotykanego, dlatego każde danie które
wymyślił kończyło się zatruciem pokarmowym. Od czasów pamiętnej
zupy ogórkowo-pistacjowej, nikt nawet nie dotykał jedzenia z jego
własnego przepisu.
Tamao,
najwyraźniej nieświadoma niebezpieczeństwa, sięgnęła po dziwnie
wyglądające pomidory, które w środku były wypchane czymś, co
mogło przypominać grzyby. Anna obserwowała ją ze spokojem,
chociaż z jej wyrazu twarzy można było wywnioskować, że jest
ciekawa, co się stanie.
Wszyscy
wstrzymali oddech, kiedy Tamao ugryzła dziwne danie. Na jej twarzy
pojawiło się jednak zadowolenie, do tego ani nie uciekła, ani nie
krzyknęła, co oznaczało duży progres dla dań Ryu. Wszyscy
odetchnęli z ulgą.
Redseb
wstał od stołu i skierował się w kierunku swojego pokoju. Dopiero
po chwili zrozumiał swój błąd, kiedy usłyszał dość
jednoznaczne chrząknięcie Anny. Otworzył szeroko oczy i odwrócił
się, zastanawiając się jak straszliwa będzie jego kara.
Dziewczyna patrzyła na niego przez chwilę, po czym uniosła kąciki
ust.
-
Zapomniałeś o czymś?
Chłopak
przez sekundę nie wierzył we własne szczęście. Po chwili się
wyprostował.
-
Dz-dziękuję – wyjąkał i wybiegł z pomieszczenia.
><><><><><><><><><
Trzęsły
jej się kolana.
Trening
trwał już od dobrych paru godzin. Oczywiście, mogłaby użyć
standardowej kontroli ducha i zniszczyć cały arsenał broni Molly
jednym ruchem, ale nie o to w tym chodziło.
Dziewczyna
stała kilkadziesiąt metrów przed nią, jednak drzewa nie
udostępniały jej pełnego widoku, do tego ze zmęczenia nie
potrafiła do końca rozróżniać kolorów, które zdawały się
zlewać w jedną wielką plamę. Wychwyciła jedynie jej zmartwiony
wyraz twarzy oraz kilka kunai,
które obracała między palcami.
-
Dasz radę? - spytała dziewczyna, w momencie kiedy Lynn opadła na
kolana ciężko dysząc. Molly również była zmęczona, ale w
przeciwieństwie do swojej przyjaciółki nie zużywała furyoku,
więc jej poziom wyczerpania był dużo mniejszy.
-
T-tak – wychrypiała, chociaż jej stan na to nie wskazywał. Jej
twarz była zadrapana w kilku miejscach, a ubranie przedarte, jednak
poważniejszych ran nie było. Z długiego warkocza wypadały luźne
ciemne kosmyki, które poruszały się delikatnie na wietrze.
-
Zróbmy sobie przerwę – zaproponowała Molly, uśmiechając się
pocieszająco, ale szybko przestała, a na twarz wstąpił niepokój,
kiedy Lynn z całej siły wbiła sztylet w ziemię.
-
Jeszcze... raz – wydyszała i na trzęsących się rękach
podniosła się do pozycji stojącej, opierając się na wbitym w
ziemię sztylecie. Wyglądała jakby przedawkowała alkohol –
zataczała się, a jej wzrok był rozbiegany, jednak za nic nie
chciała się poddać.
-
Lynn... - zaczęła Molly, chociaż wiedziała, że to nic nie da.
-
Jeszcze raz – powtórzyła dziewczyna, starając się ustać na
nogach. Kiedy odzyskała równowagę odetchnęła i zamknęła oczy,
rozkładając ręce lekko na boki.
Molly
patrzyła na nią zaniepokojona, ale w końcu się poddała. Cofnęła
się o krok i rzuciła pierwszy kunai. Lynn wciąż z zamkniętymi
oczami poruszyła długimi rękawami tuniki, z których wypadły
sztylety. Odparowała atak, rzucając swoją bronią. Kunai zderzyły
się i rozeszły na boki. Kiedy zbliżyły się następne, dziewczyna
otworzyła oczy i zrobiła błyskawiczne uniki. Jeden, drugi,
trzeci...
Czwarty?
Sztylet
drasnął ją o ramię, rozrywając ubranie i tnąc skórę, która
natychmiast zabarwiła się krwią. Dziewczyna syknęła, zaciskając
pięści. Złapała się za ranę, przeklinając swoją nieuwagę.
-
Gotowy? - spytała swojego ducha, który unosił się obok,
przyglądając się jej spokojnie, jakby nie do końca się
przejmował czy coś jej się stanie. Kiwnął głową.
Lynn
uśmiechnęła się leniwie, po czym łapiąc oddech, przyłożyła
rękę do piersi. Jej ciało na chwilę zajaśniało złotem, a potem
światło skupiło się w ręce, w którą chwilę później uderzył
sztylet. Nie zraniła się jednak – kunai odbił się, jakby na
swojej drodze napotkał metal. Dziwna złota poświata rozdzieliła
się teraz na dwie części - jedna z nich powędrowała do piersi,
druga zaś do następnego sztyletu, który wypadł z rękawa.
Błyszczący
nóż natychmiast znalazł się w ruchu. W jednej chwili rozdzielił
się na trzy części i odbił następne skierowane w jej stronę
ostrza.
Przez
chwilę nic się nie działo.
-
Podejrzane – mruknęła Lynn.
Jakby
na zawołanie, z wielu stron uderzyły w nią różnorakie rodzaje
broni. Blask skoncentrował się w jej oczach, a następnie przeniósł
się do dłoni. Dziewczyna podniosła proste ręce przed siebie, a
następnie przesunęła je na bok i obróciła się o sto
osiemdziesiąt stopni. Poświata wydobyła się z jej ciała i
okrążyła ją ze wszystkich stron. Broń odbiła się od aury.
Duch
ją opuścił. Lynn zachwiała, a w następnej chwili leżała na
ziemi, dysząc ciężko. Molly, która atakowała z ukrycia
zeskoczyła z drzewa, również zasapana podbiegła do niej i
uważając na czym staje, uklęknęła obok niej. Spalona trawa wokół
leżącej dziewczyny dalej dymiła.
-
A nie mówiłam? - spytała. - Wymyśliłaś sobie jakiś chory
trening. Nie zmienia to faktu, że to było niewiarygodne, Lynn! -
zawołała, po czym roześmiała się, chociaż tak naprawdę
martwiła się o stan przyjaciółki. Nie zamierzała, oczywiście,
tego okazywać – ta pewnie by się na nią wściekła za
jakąkolwiek troskę.
-
Nie jestem pewna – burknęła. - Na początku było dużo lepiej.
-
Na początku miałaś dużo więcej furyoku – zauważyła Molly.
Lynn prychnęła.
-
To mnie nie usprawiedliwia.
Molly
wywróciła oczami i podniosła się, otrzepując z trawy.
-
To ty sobie tu leż. Ja idę pozbierać broń.
Odwróciła
się na pięcie i odeszła. Super.
-
Nie łaska mi pomóc? - zawołała Lynn. Cisza. Po prostu pięknie.
Dziewczyna
podniosła się na łokciach i natychmiast tego pożałowała. Głowa
zaczęła ją łupać koszmarnie, jakby ktoś dobijał się do niej
młotkiem. Znowu opadła na ziemię.
-
Ej, Les! Ty też mi nie pomożesz? - spytała stróża, który krążył
między drzewami. Zawisł w powietrzu.
-
To dość niefortunne pytanie, biorąc pod uwagę to, że jestem
duchem – burknął, chyba obrażony.
-
Fakt – zgodziła się dziewczyna. - To jak ja mam teraz wstać?
-
To akurat twoja sprawa.
Lynn
zdmuchnęła kosmyk włosów z czoła.
-
Bez sensu. Będę tu leżeć kilka godzin, jeśli ktoś mi nie pomoże
– burknęła.
-
Proszę bardzo. Mam czas.
-
To nie jest zabawne – jęknęła.
-
Ależ jest.
-
Może dla ciebie stopo jedna.
To
było widocznie coś wyjątkowo obraźliwego, bo duch wypuścił z
siebie powietrze ze złością i obrócił się. Bez słowa odleciał.
-
Les? Ej LES! - zawołała za nim, ale nie zawrócił. Kilka sekund
później zniknął z krzakach. Dziewczyna, nie widząc innej opcji
westchnęła i zasłoniła twarz rękami, jakby się chowała przed
słońcem.
Szybko
zrozumiała swój błąd, kiedy spadły na nią ciężkie ciężarki.
-
Zakładaj – powiedziała Molly, głosem nieznoszącym sprzeciwu.
-
Dziewczyno. Czy ty masz jakąś przyjemność z męczenia mnie? -
jęknęła Lynn.
-
Hej, to był TWÓJ pomysł, pamiętasz? - spytała obrażona.
Lynn
patrzyła na nią przez chwilę, jakby rozważając jej słowa, po
czym zrobiła minę naburmuszonego dziecka.
-
Dobra. Ale żebym mogła je założyć, musisz pomóc mi wstać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz