-
Podejrzane – mruknął Lyserg, przybierając minę Holmesa.
Trudno
było określić co tak
właściwie jest dla niego podejrzane. Powtarzał to słowo co jakiś
czas, patrząc się na Hao, który siedział samotnie w ogrodzie.
-
Jest smutny – rzekł odkrywcze Choco. - Użyję wiatru śmiechu
i...
-
NIE! - wrzasnęli jednocześnie Ren i Horo. Ich spojrzenia się
skrzyżowały i ze wściekłymi minami patrzyli na siebie przez
chwilę, po czym rzucili się sobie do gardeł.
-
JA MU POWIEDZIAŁEM PIERWSZY, ŻEBY TEGO NIE ROBIŁ!
-
IDIOTA! PRZECIEŻ KAŻDY SŁYSZAŁ, ŻE TO BYŁEM JA!
Nikt
nie zwracał na nich uwagi, kiedy szamotali się przez chwilę,
wykrzykując podobne hasła, dopóki nie sięgnęli po gorszą broń.
Dwa duchy przyrody pojawiły się za nimi i zaczęły się
przygotowywać do walki. Niebo się zachmurzyło, a w oddali słychać
było grzmot błyskawic przecinających niebo. Nagle lunął deszcz,
a wtedy, jak na zawołanie w blasku piorunu zjawiła się Anna.
-
To było zabawne, ale jeśli nie przestaniecie, przywołam duchy z
waszych najgorszych koszmarów – oznajmiła beznamiętnym głosem.
- Była dzisiaj ładna pogodna, i chcę żeby tak zostało.
Nikt
nie śmiał podważać jej słów. Duchy zniknęły, niebo
rozjaśniało. Lyserg dalej spoglądał na Hao.
-
Podejrzane – powtórzył, jakby nic się nie stało.
-
Wyjaśnisz może czemu to powtarzasz? - zapytał Horo, ocierając pot
z czoła. Ren przyglądał się tej czynności z satysfakcją.
-
Tak się zmęczyłeś taką małą walką? - Jego głos był
szyderczy i wyzywający, więc trudno było na niego nie zareagować.
- Jak ty w ogóle przeszedłeś do finału turnieju? Ach tak,
przecież byłeś ze mną w drużynie.
Niebieskowłosy
zaczął się trząść, jakby usiłował powstrzymać wybuch. Ren
zdawał się tego nie zauważać i ciągnął dalej.
-
Z taką marną siłą fizyczną dziwię się, że w ogóle zostałeś
szamanem. Chociaż miałeś takiego małego ducha, że kontrolowanie
go musiało być dziecinnie...
Nie
dokończył, bo Horo się zamachnął i uderzył go z pięści prosto
w twarz.
-
Mów o mnie co chcesz, ale nigdy nie
obrażaj Kororo! - wrzasnął.
Przez
chwilę panowała cisza, jakby potrzeba było czasu na zrozumienie
tego zdania. Ren spojrzał na niego spod przymrużonych powiek.
-
Uderzyłeś mnie - warknął.
-
Bystrzak się znalazł - odparował Horo, przewracając oczami. -
Dopiero teraz zauważyłeś?
Ren
zacisnął zęby i znowu rzucił się na chłopaka, ale teraz
oszołomiony złością nie zauważył, że ten uchodzi mu z drogi i
z całej siły walnął w ścianę, w której po zderzeniu pojawiły
się pęknięcia.
Choco
się skrzywił.
-
To musiało być bolesne.
Ren
przycisnął rękę do czoła, z którego zaczęła lecieć krew.
-
No nie gadaj.
Chyba
oboje się uspokoili i skupili się na Lysergu, który westchnął.
-
Podejrzane jest to, że Hao nie rozpacza po śmierci Opacho tak,
jakbym się tego spodziewał. Zawsze tylko tu przychodzi i myśli.
-
Nie jest chyba typem, który płacze miesiącami za innymi. Zabił
zbyt wielu ludzi - mruknął Horo. - No bo... EJ! - wrzasnął, kiedy
Ren przywalił mu w żebra z łokcia.
-
Przymknij się, okey? - odpowiedział spokojnie chłopak.
-
Nie może... - zaczął Choco, zanim inni zdążyli go powstrzymać.
- ...się zamknąć, kiedy ty masz ranę otwartą!
Wszyscy
zwrócili ku niemu głowy bez cienia uśmiechu.
-
Zabiję go - syknął Ren.
-
Ja to zrobię pierwszy - warknął Horo, zaciskając pięści.
-
Ej, ej, spokojnie - powiedział lekko spanikowany Chocolove - Jeśli
będę martwy... - zaczął, ale prawie natychmiast urwał, jakby się
zastanawiał nad resztą zdania.
Ren
i Horo ruszyli w jego kierunku.
-
...TO NIE BĘDĘ MÓGŁ GRAĆ W KARTY! - Jakimś cudem z jego
kieszeni wyleciało mnóstwo asów, które wyścieliły trawnik.
To
przelało szalę. Szamani rzucili się na niego z dzikim okrzykiem
wojennym na ustach.
Lyserg
westchnął. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał ich powstrzymać,
ale tego nie zrobił - może dlatego, że najprawdopodobniej nic by
to nie dało. Zamiast tego odwrócił się na pięcie i wszedł do
domu, ledwo unikając lecących kamieni, których cel trudno było
określić. Zerknął w stronę ogrodu. Choco stał przyszpilony do
muru, a Horo i Ren ze wściekłymi minami zaciskali pięści.
Lyserg
westchnął cicho i zabarykadował się w pokoju. Nie pragnął
towarzystwa w tym momencie, tym bardziej, że martwiło go kilka
rzeczy.
Po
pierwsze – turniej. Dopiero co się skończył, a już wszędzie
można było znaleźć informacje o zbliżającej się dacie
następnego. Nikt nie znał szczegółów, a jedyne co było prawie
pewne, to miejsce konkursu.
Lyserg
nie był do końca zachwycony tym wyborem. Bolesne wspomnienia
wracały szybciej niżby chciał, więc bał się co się stanie
kiedy się tam znajdzie.
Londyn?
Nie podobało mu się to. Tam wszystko – tradycja, kultura, ludzie,
środowisko – było zupełnie inne niż w Tokio. Do tego trzeba
będzie zapewnić sobie nocleg, a tam ludzie nie są tak przesądni
jak w Japonii i po prostu nie sprzedadzą domu za krocie tylko dla
tego, że możliwe,
że tam znajdują się duchy. Mieszkanie tam będzie problematyczne,
nawet bardzo. Ludzie tyle nie trenują, a już na pewno nie w ten
sposób. Rozmawianie z duchem może na ciebie sprowadzić bandę
psychologów oraz metafizyków. Jest tam mniejsza tolerancja, nie
wszyscy będą ich po prostu ignorować.
Czekają ich szyderstwa, a bycie poniżanym nie do końca działa
dobrze na morale.
Z
drugiej strony Lyserg patrzył na to miasto przez pryzmat swoich
doświadczeń. Może to wszystko wygląda inaczej, a jego wspomnienia
po prostu zakrzywiają rzeczywistość?
Starał
się o tym nie myśleć. Nie wychodziło.
Innym
problemem stał się Hao. Nikt nie wiedział do czego jest zdolny, a
Lyserg po prostu nie
mógł mu
zaufać. Wciąż pamiętał tą twarz, kiedy ten palił jego rodzinny
dom. Stracił rodziców przez Hao i chociaż się starał, nie
potrafił mu wybaczyć.
Ostatnią
dręczącą go myślą, było to, że nie wiedział co ma teraz ze
sobą zrobić. Prawdę mówiąc, nie do końca chciał startować w
turnieju, ale nie chciał też wyjść na tchórza. W końcu
zdecydował, że jeśli panienka Jeanne go o to poprosi, to jej
pomoże wygrać, jednak cały czas nawiedzała go wizja utraty
bardzo cennej okazji, która może się nie powtórzyć.
Kto
zostanie następnym królem szamanów?
Był
pewien, że zna tę osobę bardzo dobrze. Tylko która z nich będzie
miała na tyle szczęścia?
><><><><><><><><><
Panował
kompletny chaos. Atakowali go ze wszystkich stron różnymi żywiołami.
Lód i woda, ogień, a potem powietrze (które owy gigantyczny
płomień wzmacniało), błyskawica i ostatnie uderzenie zadawała
ziemia. Hao zatoczył się do tyłu.
Dlaczego
oni jeszcze żyją?
Logicznie
rozumując, wystarczyłoby pstryknięcie palcem, a wszyscy by padli
martwi. Próbował. Nie udało się.
To
nie ma sensu.
Ktoś
z zewnątrz musi im pomagać. Ktoś się tu wkradł i teraz jakimś
cudem powstrzymuje jego boską moc. Oczywiście, nie będzie to
trwało długo, ale jak na razie jest skuteczne.
Tylko
kto miałby na tyle mocy i czelności, żeby...?
I
wtedy ją zobaczył. Anna. Oczywiście.
Siedziała
za skałą, w dłoniach trzymając gigantyczne korale. Zaciskała na
nich palce. Wyglądała na zmęczoną. To dobrze, będzie łatwiej ją
wykończyć.
Zabije
ją, zabije brata, zabije wszystkich którzy staną mu na drodze,
żeby zlikwidować ludzi.
Samo to słowo
go obrzydzało. Człowiek. Do czego to nawiązuje? Człon i wiek.
Wieczny człon. Kompletnie bezsensowna nazwa, tak samo jak kompletnie
bezsensowni są jej posiadacze. Tylko niszczą. Tylko palą.
Kompletna destrukcja wszystkiego, dzięki czemu można przetrwać na
tym niedoskonałym odbiciu świata duchów. Postęp niszczy.
Niszczenie zabija. Zabijanie nakręca zegarek. Ludzie znowu próbują
coś zmienić w przyrodzie i następuje postęp. Zniszczenie.
Zabijanie. Trzy rzeczy, które skazały ten nędzny gatunek na
śmierć. Nie można przerwać błędnego koła, dlatego trzeba
im dostarczyć tego, czego dostarczyli nam. Śmierci.
Nie
zostanie nawet jeden...!
Dlaczego
oni tego nie rozumieją?
Trzeba
się skupić. Korale. Anna. Śmierć.
Skupił
w sobie moc Wielkiego Ducha i cisnął ją w Yoh. Z jego mocą ziemi
łatwo będzie mógł zagrodzić mu drogę. Chłopak zrobił unik,
ale strumień światła zawrócił i uderzył go w plecy. Upadł, a
poświata przytrzymywała go przy ziemi. Dobrze, on był
najniebezpieczniejszy.
Hao
zaczął się przedzierać w stronę skały, za którą siedziała
ich najgorsza broń – blokada mocy. Gość ze śmiesznym czubkiem
na głowie próbował go trafić piorunem, ale Hao zrobił unik i
potężny strumień mocy rozbił się obok niego.
Oni
chyba nie rozumieli w jak beznadziejnej byli sytuacji. Przeszkadzali
mu.
Odwrócił
się na pięcie tak, że stał teraz tyłem do głazu i wycelował
ręce w szamanów. Zaczęła gromadzić się na nich bardzo silna,
biała poświata, a następnie wystrzeliła w ich stronę.
-
CAŁA MOC! - wrzasnął Hao, czując jak z jego ciała wypływają
resztki furyoku. Nikt nie spodziewał się tego ataku. Chłopcy stali
w bezruchu, wpatrując się w promienie, które leciały ku nim z
gigantyczną prędkością.
Nabrali
się.
Tuż
przed zderzeniem z ich ciałami każdy z promieni rozszedł się na
bok i powędrował daleko do tyłu. Dalej. Jeszcze dalej.
Za
głaz.
Otoczyły
Hao tak, że był teraz środkiem każdego z okręgów, które
tworzyło światło. Dokładnie za nim, ale przed Anną, która
kompletnie się nie spodziewała ataku, stworzył punkt kulminacyjny,
w którym wszystkie promienie się złączyły i uderzyły w jej
stronę z mocą, której nikt na tym świecie nie mógł przeżyć.
-
ANNA! - wrzasnął Yoh, wciąż przygwożdżony do ziemi.
Rozległ
się grzmot, a ze strony głazu wystrzeliło oślepiające światło.
Hao
się uśmiechnął. Jego moc teraz powinna wrócić na swoje miejsce.
Pstryknął
palcami. Umierajcie.
Nic
się nie stało.
Jak
burza rzucił się w stronę głazu, za którym spodziewał zobaczyć
się martwą dziewczynę. Nie mogła tego przeżyć. Nie zdążyłaby
nawet przesunąć się o centymetr.
Usłyszał
dławiący się szloch. Jakim cudem jest jeszcze zdolna płakać?
Poza tym, płakanie jest oznaką słabości. Nie tego się po niej
spodziewał.
Minęło
kilka sekund, zanim zobaczył coś, co kompletnie zmieniło sytuację.
Anna
nie płakała z bólu. Płakała nad ciałem małej dziewczynki o
ciemniejszym zabarwieniu skóry i z burzą loków na głowie.
Dziewczynka miała pięć, może sześć lat. Jej duże oczy
wypełniały łzy.
-
Nie... nie w Annę-sama – załkała. Itako się trzęsła z
bezradności. Dotknęła policzka dziewczynki.
-
Opacho... - szepnęła, wciąż płacząc.
Opacho.
Hao
znał to imię na pewno. Dlaczego czuł się, jakby rozpadał się na
kawałki, kiedy widział ranną dziewczynkę? Przecież ona byłą
tylko nędzną przeszkodą, której trzeba było się pozbyć.
Stanowiła problem, zagrodziła drogę promieni do Anny.
Czemu
więc miał ochotę płakać?
Nie
płakał od lat. Od tysiąca pięciuset lat, dokładniej.
Co
się z nim dzieje?
Opacho.
Nagle
sobie przypomniał. Mała dziewczynka, która posiadała ten sam dar
co on. Dziewczynka, która rozumiała jego przekleństwo.
Dziewczynka, która w wielu względach była dokładnie taka jak on w
dzieciństwie.
Przyjaciel.
-
Mistrzu... Hao – wydukała dziewczynka resztką sił. A w następnej
chwili rozsypała się w proch.
Nie
wiedział, czego się spodziewał. Jakiegoś magicznego końca,
uczczenia jej śmierci przez cały ten świat. Zamiast tego w jednej
chwili była, a w następnej stała się kupką popiołu.
Hao
zaczął się trząść. Dlaczego się tak telepał? Tylko mu
przeszkodziła. Była jedynie...
„Mistrzu
Hao!”
Tyle
razy go tak nazywała, a on nigdy tego nie docenił. Już go tak nie
nazwie.
Chwila!
Anna
odpuściła. Najwyraźniej szok sprawił, że nieświadomie zaczęła
oddawać mu jego moc. Ale nie zamierzał ich zabić. Już nie. Teraz
jego celem było przywrócenie Opacho do życia.
Mógł
to zrobić. Był bogiem. Mógł wszystko.
Upadł
na kolana i skierował ręce w stronę prochu, który kiedyś był tą
roześmianą dziewczynką. Da radę. Przywróci jej życie.
W
tamtej chwili nic innego się dla niego nie liczyło.
-
Oddaj mi ją – szepnął, chociaż nie bardzo wiedział do kogo
mówi. - Oddaj. Oddaj. Oddaj!
Nie
wiedział kiedy zaczął płakać. Po prostu czuł łzy, które
niemal strumieniem ciekły po jego policzkach.
-
Oddaj, oddaj, oddaj – warknął. Tracił panowanie. Dlaczego nie
wracała? Powinien bez problemu przywrócić ją do życia. Czemu ona
nie żyje?
Poczuł
rękę na swoim ramieniu.
-
Nii-san... – odezwał się Yoh spokojnie.
-
Nie! - syknął Hao. - Ona wróci. Oddaj. Oddaj.
-
Ona odeszła – powiedział jego brat, zaciskając mocniej dłoń na
jego barku. - Nie przywrócisz jej życia, zbyt wiele mocy zużyłeś
na ten atak.
-
Oddaj, oddaj, oddaj...
Yoh
podniósł dłoń i pokręcił głową ze smutkiem. Zerknął na
Annę, która wydawała się być w podobnym stanie co brat Yoha.
Dziewczyna klęczała nad kupką popiołów. Trzęsły jej się ręce.
Przez chwilę nawet wydawała się przestraszona, ale zapewne
spowodowane to było jej zszokowaną miną.
Hao
uderzył z całej siły w posadzkę. Pojawiły się na niej
chaotyczne pęknięcia, odzwierciedlające jego obecny stan
emocjonalny.
-
ODDAJ! - wrzasnął, a potem łkając skulił się i złapał za
długie włosy, które jak stonki opadały na ziemię. Nie wydawał
się już wszechmocny. Przypominał teraz bardziej...
Człowieka.
Hao
otworzył oczy. Przez chwilę wydawało mu się, że za krzakiem róż
w ogrodzie stoi mała dziewczynka, ale ta wizja szybko zniknęła.
><><><><><><><><><
Reakcja
Tamao była natychmiastowa.
Dziewczyna,
ku zdziwieniu wszystkich, wbiegła do salonu i chwyciła za
słuchawkę, wystukując jakiś numer. Lyserg przeszedł kawałek za
nią, po czym oparł się o framugę drzwi, krzyżując ręce na
piersi.
-
Co się stało? - zwróciła się Jeanne do chłopaka. Ten wzruszył
ramionami.
-
Powiedziałem jej, że turniej prawdopodobnie odbędzie się w
Londynie, a że ona była na jakiejś wymianie międzynarodowej z
Anglią, spytałem, czy przychodzi jej do głowy jakaś miejscówka,
gdzie moglibyśmy zamieszkać.
-
Chyba przyszła – skomentował Choco, przykładając do oka
zmrożony stek. Musiał w nie nieźle oberwać.
-
Tak mi się zdaje – potwierdził Lyserg, nieco ironicznie.
- Hi
there! - zawołała
do słuchawki dziewczyna -
It's Tamao. I was wondering if... /Hej! Z tej strony Tamao.
Zastanawiałam się czy.../
-
Myślicie że dzwoni Angli?
-
Nie. Myślę, że po prostu chciała pogadać z kimś po angielsku i
zupełnie przez przypadek zrobiła to tuż po tym jak Lyserg
powiedział jej o turnieju – warknął Ren. - A jak sądzisz
palancie?
-
Ej! - parsknął obrażony Horo. - Tylko bez takich...
-
Wytrzymacie trzy minuty bez kłótni, czy mam was zamknąć w
piwnicy? - spytała Anna, piłując paznokcie. Była wyraźnie
naburmuszona, pewnie dlatego że Yoh nie wracał od kilku godzin.
Kazała
mu przebiec maraton, więc nie powinna być zdziwiona.
- Yes!
You know, that I don't really like using people like this,
but... /Tak! Wiesz, że nie lubię wykorzystywać ludzi w ten sposób,
ale.../
-
Trzeba będzie ustalić drużyny na drugi etap – powiedział
Lyserg. Anna prychnęła.
-
Jak będziecie się tak obijać to nigdy nie przejdziecie pierwszego.
Tym bardziej, że czuję, że tym razem będzie ciężej...
-
No bez przesady! - krzyknął Ryu. - Przecież wszyscy dostaliśmy
się do finałów...
-
…tylko dlatego, że Gadhara się wycofała - wtrąciła Anna.
-
...bo byliśmy najsilniejsi! - dokończył Ryu, jakby nie słysząc
wypowiedzi dziewczyny. Ta westchnęła.
-
Po prostu na razie trzeba się skupić na przejściu pierwszego
etapu, bo ufam, że eliminacje przejdziecie wszyscy – powiedziała,
wzruszając ramionami.
- Oh
my god, that's great! Thank you very, very much! /O boże, to
świetnie! Bardzo, bardzo dziękuję!/ -
zawołała dziewczyna z szerokim uśmiechem na ustach i odłożyła
słuchawkę.
Wszyscy
spojrzeli na nią wyczekująco.
-
Jedziemy do Londynu – wydyszała, wprawiając wszystkich w
zdumienie.
><><><><><><><><><
-
To idiotyczne – mruknęła, wiążąc bandaż na prawej ręce, tak,
żeby ją usztywnić.
-
Pomoże ci, więc nie marudź. Założę się, że gdyby mnie nie
było, sama byś na to wpadła.
Miała
rację.
-
Pewnie tak, ale to nie zmienia faktu, że nawet z bandażem to będzie
bardzo bolesne – powiedziała Lynn. - Poza tym mogę się założyć,
że po takim czymś nawet ołówka nie będę potrafiła utrzymać.
-
Cicho siedź i zakładaj, albo zrobimy to z ciężarkami – warknęła
Molly. - Tylko narzekasz, a sama byś to zrobiła bez problemu. Masz
dobrą motywację, żeby dostać się jak najdalej w turnieju.
Dziewczyna
ucichła i już więcej nic nie mówiła, wiążąc bandaż.
-
No dobra. To na czym polega ten magiczny trening?
- spytała Lynn kiedy już skończyła, tym razem ze skupioną miną.
-
Twoje furyoku trzeba jakoś wykorzystać. Mogę się założyć, że
niewiele osób będzie przewyższać ten poziom, tym bardziej, że
twój codziennie rośnie. Jako że możesz go używać tylko w
połączeniu z duchem, to wydaje mi się, że mogłabyś uderzyć
kogoś z pięści, uderzając, powiedzmy, 10 metrów od niego. Musisz
wywołać przepływ furyoku podobnie jak to robisz z Idealną Tarczą,
tylko że tym razem punktowo i na dalszy dystans. Poza tym
właściwości Lesa są... no wiesz, nie są spotykane. Myślę, że
to też można wykorzystać i...
-
Czyli po ludzku – przerwała jej Lynn, robiąc zażenowaną minę.
- Mam walić w to drzewo z zabandażowanymi rękami i próbować
uwalniać przez pięść furyoku razem z fragmentem ducha?
-
No... - Molly się zmieszała. - No tak.
Lynn
strzyknęła palcami.
-
To jedziemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz