poniedziałek, 20 lipca 2015

02. Londyn

     - Podejrzane – mruknął Lyserg, przybierając minę Holmesa.
     Trudno było określić co tak właściwie jest dla niego podejrzane. Powtarzał to słowo co jakiś czas, patrząc się na Hao, który siedział samotnie w ogrodzie.
  - Jest smutny – rzekł odkrywcze Choco. - Użyję wiatru śmiechu i...
  - NIE! - wrzasnęli jednocześnie Ren i Horo. Ich spojrzenia się skrzyżowały i ze wściekłymi minami patrzyli na siebie przez chwilę, po czym rzucili się sobie do gardeł.
  - JA MU POWIEDZIAŁEM PIERWSZY, ŻEBY TEGO NIE ROBIŁ!
  - IDIOTA! PRZECIEŻ KAŻDY SŁYSZAŁ, ŻE TO BYŁEM JA!
     Nikt nie zwracał na nich uwagi, kiedy szamotali się przez chwilę, wykrzykując podobne hasła, dopóki nie sięgnęli po gorszą broń. Dwa duchy przyrody pojawiły się za nimi i zaczęły się przygotowywać do walki. Niebo się zachmurzyło, a w oddali słychać było grzmot błyskawic przecinających niebo. Nagle lunął deszcz, a wtedy, jak na zawołanie w blasku piorunu zjawiła się Anna.
  - To było zabawne, ale jeśli nie przestaniecie, przywołam duchy z waszych najgorszych koszmarów – oznajmiła beznamiętnym głosem. - Była dzisiaj ładna pogodna, i chcę żeby tak zostało.
     Nikt nie śmiał podważać jej słów. Duchy zniknęły, niebo rozjaśniało. Lyserg dalej spoglądał na Hao.
  - Podejrzane – powtórzył, jakby nic się nie stało.
  - Wyjaśnisz może czemu to powtarzasz? - zapytał Horo, ocierając pot z czoła. Ren przyglądał się tej czynności z satysfakcją.
  - Tak się zmęczyłeś taką małą walką? - Jego głos był szyderczy i wyzywający, więc trudno było na niego nie zareagować. - Jak ty w ogóle przeszedłeś do finału turnieju? Ach tak, przecież byłeś ze mną w drużynie.
     Niebieskowłosy zaczął się trząść, jakby usiłował powstrzymać wybuch. Ren zdawał się tego nie zauważać i ciągnął dalej.
  - Z taką marną siłą fizyczną dziwię się, że w ogóle zostałeś szamanem. Chociaż miałeś takiego małego ducha, że kontrolowanie go musiało być dziecinnie...
     Nie dokończył, bo Horo się zamachnął i uderzył go z pięści prosto w twarz.
  - Mów o mnie co chcesz, ale nigdy nie obrażaj Kororo! - wrzasnął.
Przez chwilę panowała cisza, jakby potrzeba było czasu na zrozumienie tego zdania. Ren spojrzał na niego spod przymrużonych powiek.
  - Uderzyłeś mnie - warknął.
  - Bystrzak się znalazł - odparował Horo, przewracając oczami. - Dopiero teraz zauważyłeś?
     Ren zacisnął zęby i znowu rzucił się na chłopaka, ale teraz oszołomiony złością nie zauważył, że ten uchodzi mu z drogi i z całej siły walnął w ścianę, w której po zderzeniu pojawiły się pęknięcia.
     Choco się skrzywił.
  - To musiało być bolesne.
     Ren przycisnął rękę do czoła, z którego zaczęła lecieć krew.
  - No nie gadaj.
Chyba oboje się uspokoili i skupili się na Lysergu, który westchnął.
  - Podejrzane jest to, że Hao nie rozpacza po śmierci Opacho tak, jakbym się tego spodziewał. Zawsze tylko tu przychodzi i myśli.
  - Nie jest chyba typem, który płacze miesiącami za innymi. Zabił zbyt wielu ludzi - mruknął Horo. - No bo... EJ! - wrzasnął, kiedy Ren przywalił mu w żebra z łokcia.
  - Przymknij się, okey? - odpowiedział spokojnie chłopak.
  - Nie może... - zaczął Choco, zanim inni zdążyli go powstrzymać. - ...się zamknąć, kiedy ty masz ranę otwartą!
Wszyscy zwrócili ku niemu głowy bez cienia uśmiechu.
  - Zabiję go - syknął Ren.
  - Ja to zrobię pierwszy - warknął Horo, zaciskając pięści.
  - Ej, ej, spokojnie - powiedział lekko spanikowany Chocolove - Jeśli będę martwy... - zaczął, ale prawie natychmiast urwał, jakby się zastanawiał nad resztą zdania.
     Ren i Horo ruszyli w jego kierunku.
  - ...TO NIE BĘDĘ MÓGŁ GRAĆ W KARTY! - Jakimś cudem z jego kieszeni wyleciało mnóstwo asów, które wyścieliły trawnik.
     To przelało szalę. Szamani rzucili się na niego z dzikim okrzykiem wojennym na ustach.
     Lyserg westchnął. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał ich powstrzymać, ale tego nie zrobił - może dlatego, że najprawdopodobniej nic by to nie dało. Zamiast tego odwrócił się na pięcie i wszedł do domu, ledwo unikając lecących kamieni, których cel trudno było określić. Zerknął w stronę ogrodu. Choco stał przyszpilony do muru, a Horo i Ren ze wściekłymi minami zaciskali pięści.
Lyserg westchnął cicho i zabarykadował się w pokoju. Nie pragnął towarzystwa w tym momencie, tym bardziej, że martwiło go kilka rzeczy.
     Po pierwsze – turniej. Dopiero co się skończył, a już wszędzie można było znaleźć informacje o zbliżającej się dacie następnego. Nikt nie znał szczegółów, a jedyne co było prawie pewne, to miejsce konkursu.
     Lyserg nie był do końca zachwycony tym wyborem. Bolesne wspomnienia wracały szybciej niżby chciał, więc bał się co się stanie kiedy się tam znajdzie.
     Londyn? Nie podobało mu się to. Tam wszystko – tradycja, kultura, ludzie, środowisko – było zupełnie inne niż w Tokio. Do tego trzeba będzie zapewnić sobie nocleg, a tam ludzie nie są tak przesądni jak w Japonii i po prostu nie sprzedadzą domu za krocie tylko dla tego, że możliwe, że tam znajdują się duchy. Mieszkanie tam będzie problematyczne, nawet bardzo. Ludzie tyle nie trenują, a już na pewno nie w ten sposób. Rozmawianie z duchem może na ciebie sprowadzić bandę psychologów oraz metafizyków. Jest tam mniejsza tolerancja, nie wszyscy będą ich po prostu ignorować. Czekają ich szyderstwa, a bycie poniżanym nie do końca działa dobrze na morale.
     Z drugiej strony Lyserg patrzył na to miasto przez pryzmat swoich doświadczeń. Może to wszystko wygląda inaczej, a jego wspomnienia po prostu zakrzywiają rzeczywistość?
     Starał się o tym nie myśleć. Nie wychodziło.
     Innym problemem stał się Hao. Nikt nie wiedział do czego jest zdolny, a Lyserg po prostu nie mógł mu zaufać. Wciąż pamiętał tą twarz, kiedy ten palił jego rodzinny dom. Stracił rodziców przez Hao i chociaż się starał, nie potrafił mu wybaczyć.
     Ostatnią dręczącą go myślą, było to, że nie wiedział co ma teraz ze sobą zrobić. Prawdę mówiąc, nie do końca chciał startować w turnieju, ale nie chciał też wyjść na tchórza. W końcu zdecydował, że jeśli panienka Jeanne go o to poprosi, to jej pomoże wygrać, jednak cały czas nawiedzała go wizja utraty bardzo cennej okazji, która może się nie powtórzyć.
     Kto zostanie następnym królem szamanów?
     Był pewien, że zna tę osobę bardzo dobrze. Tylko która z nich będzie miała na tyle szczęścia?

><><><><><><><><><

     Panował kompletny chaos. Atakowali go ze wszystkich stron różnymi żywiołami. Lód i woda, ogień, a potem powietrze (które owy gigantyczny płomień wzmacniało), błyskawica i ostatnie uderzenie zadawała ziemia. Hao zatoczył się do tyłu.
     Dlaczego oni jeszcze żyją?
Logicznie rozumując, wystarczyłoby pstryknięcie palcem, a wszyscy by padli martwi. Próbował. Nie udało się.
     To nie ma sensu.
Ktoś z zewnątrz musi im pomagać. Ktoś się tu wkradł i teraz jakimś cudem powstrzymuje jego boską moc. Oczywiście, nie będzie to trwało długo, ale jak na razie jest skuteczne.
     Tylko kto miałby na tyle mocy i czelności, żeby...?
I wtedy ją zobaczył. Anna. Oczywiście.
     Siedziała za skałą, w dłoniach trzymając gigantyczne korale. Zaciskała na nich palce. Wyglądała na zmęczoną. To dobrze, będzie łatwiej ją wykończyć.
     Zabije ją, zabije brata, zabije wszystkich którzy staną mu na drodze, żeby zlikwidować ludzi.
     Samo to słowo go obrzydzało. Człowiek. Do czego to nawiązuje? Człon i wiek. Wieczny człon. Kompletnie bezsensowna nazwa, tak samo jak kompletnie bezsensowni są jej posiadacze. Tylko niszczą. Tylko palą. Kompletna destrukcja wszystkiego, dzięki czemu można przetrwać na tym niedoskonałym odbiciu świata duchów. Postęp niszczy. Niszczenie zabija. Zabijanie nakręca zegarek. Ludzie znowu próbują coś zmienić w przyrodzie i następuje postęp. Zniszczenie. Zabijanie. Trzy rzeczy, które skazały ten nędzny gatunek na śmierć. Nie można przerwać błędnego koła, dlatego trzeba im dostarczyć tego, czego dostarczyli nam. Śmierci.
     Nie zostanie nawet jeden...!
     Dlaczego oni tego nie rozumieją?
     Trzeba się skupić. Korale. Anna. Śmierć.
     Skupił w sobie moc Wielkiego Ducha i cisnął ją w Yoh. Z jego mocą ziemi łatwo będzie mógł zagrodzić mu drogę. Chłopak zrobił unik, ale strumień światła zawrócił i uderzył go w plecy. Upadł, a poświata przytrzymywała go przy ziemi. Dobrze, on był najniebezpieczniejszy.
     Hao zaczął się przedzierać w stronę skały, za którą siedziała ich najgorsza broń – blokada mocy. Gość ze śmiesznym czubkiem na głowie próbował go trafić piorunem, ale Hao zrobił unik i potężny strumień mocy rozbił się obok niego.
     Oni chyba nie rozumieli w jak beznadziejnej byli sytuacji. Przeszkadzali mu.
     Odwrócił się na pięcie tak, że stał teraz tyłem do głazu i wycelował ręce w szamanów. Zaczęła gromadzić się na nich bardzo silna, biała poświata, a następnie wystrzeliła w ich stronę.
  - CAŁA MOC! - wrzasnął Hao, czując jak z jego ciała wypływają resztki furyoku. Nikt nie spodziewał się tego ataku. Chłopcy stali w bezruchu, wpatrując się w promienie, które leciały ku nim z gigantyczną prędkością.
     Nabrali się.
Tuż przed zderzeniem z ich ciałami każdy z promieni rozszedł się na bok i powędrował daleko do tyłu. Dalej. Jeszcze dalej.
     Za głaz.
Otoczyły Hao tak, że był teraz środkiem każdego z okręgów, które tworzyło światło. Dokładnie za nim, ale przed Anną, która kompletnie się nie spodziewała ataku, stworzył punkt kulminacyjny, w którym wszystkie promienie się złączyły i uderzyły w jej stronę z mocą, której nikt na tym świecie nie mógł przeżyć.
  - ANNA! - wrzasnął Yoh, wciąż przygwożdżony do ziemi.
     Rozległ się grzmot, a ze strony głazu wystrzeliło oślepiające światło.
     Hao się uśmiechnął. Jego moc teraz powinna wrócić na swoje miejsce.
     Pstryknął palcami. Umierajcie.
     Nic się nie stało.
     Jak burza rzucił się w stronę głazu, za którym spodziewał zobaczyć się martwą dziewczynę. Nie mogła tego przeżyć. Nie zdążyłaby nawet przesunąć się o centymetr.
     Usłyszał dławiący się szloch. Jakim cudem jest jeszcze zdolna płakać? Poza tym, płakanie jest oznaką słabości. Nie tego się po niej spodziewał.
     Minęło kilka sekund, zanim zobaczył coś, co kompletnie zmieniło sytuację.
     Anna nie płakała z bólu. Płakała nad ciałem małej dziewczynki o ciemniejszym zabarwieniu skóry i z burzą loków na głowie. Dziewczynka miała pięć, może sześć lat. Jej duże oczy wypełniały łzy.
  - Nie... nie w Annę-sama – załkała. Itako się trzęsła z bezradności. Dotknęła policzka dziewczynki.
  - Opacho... - szepnęła, wciąż płacząc.
     Opacho.
     Hao znał to imię na pewno. Dlaczego czuł się, jakby rozpadał się na kawałki, kiedy widział ranną dziewczynkę? Przecież ona byłą tylko nędzną przeszkodą, której trzeba było się pozbyć. Stanowiła problem, zagrodziła drogę promieni do Anny.
     Czemu więc miał ochotę płakać?
     Nie płakał od lat. Od tysiąca pięciuset lat, dokładniej.
     Co się z nim dzieje?
     Opacho.
     Nagle sobie przypomniał. Mała dziewczynka, która posiadała ten sam dar co on. Dziewczynka, która rozumiała jego przekleństwo. Dziewczynka, która w wielu względach była dokładnie taka jak on w dzieciństwie.
     Przyjaciel.
  - Mistrzu... Hao – wydukała dziewczynka resztką sił. A w następnej chwili rozsypała się w proch.
     Nie wiedział, czego się spodziewał. Jakiegoś magicznego końca, uczczenia jej śmierci przez cały ten świat. Zamiast tego w jednej chwili była, a w następnej stała się kupką popiołu.
     Hao zaczął się trząść. Dlaczego się tak telepał? Tylko mu przeszkodziła. Była jedynie...
     „Mistrzu Hao!”
     Tyle razy go tak nazywała, a on nigdy tego nie docenił. Już go tak nie nazwie.
     Chwila!
     Anna odpuściła. Najwyraźniej szok sprawił, że nieświadomie zaczęła oddawać mu jego moc. Ale nie zamierzał ich zabić. Już nie. Teraz jego celem było przywrócenie Opacho do życia.
     Mógł to zrobić. Był bogiem. Mógł wszystko.
     Upadł na kolana i skierował ręce w stronę prochu, który kiedyś był tą roześmianą dziewczynką. Da radę. Przywróci jej życie.
     W tamtej chwili nic innego się dla niego nie liczyło.
  - Oddaj mi ją – szepnął, chociaż nie bardzo wiedział do kogo mówi. - Oddaj. Oddaj. Oddaj!
     Nie wiedział kiedy zaczął płakać. Po prostu czuł łzy, które niemal strumieniem ciekły po jego policzkach.
  - Oddaj, oddaj, oddaj – warknął. Tracił panowanie. Dlaczego nie wracała? Powinien bez problemu przywrócić ją do życia. Czemu ona nie żyje?
     Poczuł rękę na swoim ramieniu.
  - Nii-san... – odezwał się Yoh spokojnie.
  - Nie! - syknął Hao. - Ona wróci. Oddaj. Oddaj.
  - Ona odeszła – powiedział jego brat, zaciskając mocniej dłoń na jego barku. - Nie przywrócisz jej życia, zbyt wiele mocy zużyłeś na ten atak.
  - Oddaj, oddaj, oddaj...
     Yoh podniósł dłoń i pokręcił głową ze smutkiem. Zerknął na Annę, która wydawała się być w podobnym stanie co brat Yoha. Dziewczyna klęczała nad kupką popiołów. Trzęsły jej się ręce. Przez chwilę nawet wydawała się przestraszona, ale zapewne spowodowane to było jej zszokowaną miną.
     Hao uderzył z całej siły w posadzkę. Pojawiły się na niej chaotyczne pęknięcia, odzwierciedlające jego obecny stan emocjonalny.
  - ODDAJ! - wrzasnął, a potem łkając skulił się i złapał za długie włosy, które jak stonki opadały na ziemię. Nie wydawał się już wszechmocny. Przypominał teraz bardziej...
     Człowieka.

     Hao otworzył oczy. Przez chwilę wydawało mu się, że za krzakiem róż w ogrodzie stoi mała dziewczynka, ale ta wizja szybko zniknęła.

><><><><><><><><><

     Reakcja Tamao była natychmiastowa.
     Dziewczyna, ku zdziwieniu wszystkich, wbiegła do salonu i chwyciła za słuchawkę, wystukując jakiś numer. Lyserg przeszedł kawałek za nią, po czym oparł się o framugę drzwi, krzyżując ręce na piersi.
  - Co się stało? - zwróciła się Jeanne do chłopaka. Ten wzruszył ramionami.
  - Powiedziałem jej, że turniej prawdopodobnie odbędzie się w Londynie, a że ona była na jakiejś wymianie międzynarodowej z Anglią, spytałem, czy przychodzi jej do głowy jakaś miejscówka, gdzie moglibyśmy zamieszkać.
  - Chyba przyszła – skomentował Choco, przykładając do oka zmrożony stek. Musiał w nie nieźle oberwać.
  - Tak mi się zdaje – potwierdził Lyserg, nieco ironicznie.
  Hi there! - zawołała do słuchawki dziewczyna - It's Tamao. I was wondering if... /Hej! Z tej strony Tamao. Zastanawiałam się czy.../
  - Myślicie że dzwoni Angli?
  - Nie. Myślę, że po prostu chciała pogadać z kimś po angielsku i zupełnie przez przypadek zrobiła to tuż po tym jak Lyserg powiedział jej o turnieju – warknął Ren. - A jak sądzisz palancie?
  - Ej! - parsknął obrażony Horo. - Tylko bez takich...
  - Wytrzymacie trzy minuty bez kłótni, czy mam was zamknąć w piwnicy? - spytała Anna, piłując paznokcie. Była wyraźnie naburmuszona, pewnie dlatego że Yoh nie wracał od kilku godzin.
     Kazała mu przebiec maraton, więc nie powinna być zdziwiona.
  Yes! You know, that I don't really like using people like this, but... /Tak! Wiesz, że nie lubię wykorzystywać ludzi w ten sposób, ale.../
  - Trzeba będzie ustalić drużyny na drugi etap – powiedział Lyserg. Anna prychnęła.
  - Jak będziecie się tak obijać to nigdy nie przejdziecie pierwszego. Tym bardziej, że czuję, że tym razem będzie ciężej...
  - No bez przesady! - krzyknął Ryu. - Przecież wszyscy dostaliśmy się do finałów...
  - …tylko dlatego, że Gadhara się wycofała - wtrąciła Anna.
  - ...bo byliśmy najsilniejsi! - dokończył Ryu, jakby nie słysząc wypowiedzi dziewczyny. Ta westchnęła.
  - Po prostu na razie trzeba się skupić na przejściu pierwszego etapu, bo ufam, że eliminacje przejdziecie wszyscy – powiedziała, wzruszając ramionami.
  Oh my god, that's great! Thank you very, very much! /O boże, to świetnie! Bardzo, bardzo dziękuję!/ - zawołała dziewczyna z szerokim uśmiechem na ustach i odłożyła słuchawkę.
     Wszyscy spojrzeli na nią wyczekująco.
  - Jedziemy do Londynu – wydyszała, wprawiając wszystkich w zdumienie.

><><><><><><><><><

  - To idiotyczne – mruknęła, wiążąc bandaż na prawej ręce, tak, żeby ją usztywnić.
  - Pomoże ci, więc nie marudź. Założę się, że gdyby mnie nie było, sama byś na to wpadła.
     Miała rację.
  - Pewnie tak, ale to nie zmienia faktu, że nawet z bandażem to będzie bardzo bolesne – powiedziała Lynn. - Poza tym mogę się założyć, że po takim czymś nawet ołówka nie będę potrafiła utrzymać.
  - Cicho siedź i zakładaj, albo zrobimy to z ciężarkami – warknęła Molly. - Tylko narzekasz, a sama byś to zrobiła bez problemu. Masz dobrą motywację, żeby dostać się jak najdalej w turnieju.
     Dziewczyna ucichła i już więcej nic nie mówiła, wiążąc bandaż.
  - No dobra. To na czym polega ten magiczny trening? - spytała Lynn kiedy już skończyła, tym razem ze skupioną miną.
  - Twoje furyoku trzeba jakoś wykorzystać. Mogę się założyć, że niewiele osób będzie przewyższać ten poziom, tym bardziej, że twój codziennie rośnie. Jako że możesz go używać tylko w połączeniu z duchem, to wydaje mi się, że mogłabyś uderzyć kogoś z pięści, uderzając, powiedzmy, 10 metrów od niego. Musisz wywołać przepływ furyoku podobnie jak to robisz z Idealną Tarczą, tylko że tym razem punktowo i na dalszy dystans. Poza tym właściwości Lesa są... no wiesz, nie są spotykane. Myślę, że to też można wykorzystać i...
  - Czyli po ludzku – przerwała jej Lynn, robiąc zażenowaną minę. - Mam walić w to drzewo z zabandażowanymi rękami i próbować uwalniać przez pięść furyoku razem z fragmentem ducha?
  - No... - Molly się zmieszała. - No tak.
     Lynn strzyknęła palcami.

  - To jedziemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Keiko Amane Land Of Grafic