Big
Ben zdawał się rosnąć w oczach. A przynajmniej tak było zdaniem
Molly.
Lynn
zamieszała ponuro w swojej kawie plastikową łyżeczką, próbując
odnaleźć jakąkolwiek wspaniałą cechę tego zegara. Wcale
nie jest taki wielki jak na zdjęciach.
-
Ej Les, a ty co myślisz? - spytała dziewczyna, przysiadając na
schodkach prowadzących do jakiejś kawiarni tak, że mogła oglądać
tę budowle w całej okazałości.
Duch
zmaterializował się natychmiast.
-
Kiedy żyłem stawiano dużo piękniejsze konstrukcje – mruknął
tylko, obrzucając zegar niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
Lynn
zaśmiała się cicho.
-
Wiem. Ale Molly mówiła że ten budynek jest wspaniały.
-
Nieprawda – odparował duch, chyba obrażony.
Dziewczyna
śmiejąc się pod nosem wyciągnęła blok A3, podkładkę pod niego
i zestaw ołówków o różnych grubościach. Westchnęła głęboko
i wpatrzyła się w obiekt, jakby szukając inspiracji.
-
Zamierzasz to rysować? - zapytał naburmuszony Les. - Przecież
mówiłem...
-
Wybacz Les, ale Molly jest straszniejsza od ciebie, a to ona kazała
mi przelać Big Bena na kartkę. Że niby na pamiątkę – mruknęła
dziewczyna, stawiając pierwsze kreski, jednocześnie starając się
nie myśleć o wizji przyjaciółki podczas ataku gniewu. - Poza tym
skończyły mi się pomysły, a obcy ludzie dziwnie się na ciebie
patrzą, kiedy próbujesz ich narysować.
-
Mogłabyś trenować – burknął duch.
-
Tak, wykończmy moje mięśnie zupełnie – warknęła dziewczyna. -
Nawet ja wiem że przepracowanie wpływa negatywnie na organizm. A
chcę ci przypomnieć, że raczej nie jestem mózgiem naszej grupy.
Les
prychnął.
-
Grupy? To chyba bardziej dwuosobowy team.
-
Trzyosobowy team – poprawiła go Lynn, cały czas kreśląc coś na
kartce.
-
Od kiedy zaczęłaś mnie zaliczać do tej swojej „drużyny”? -
zapytał, udając beznamiętnego, ale Lynn, która go dobrze znała,
wiedziała, że jest zadowolony z jej poprawki.
-
Od kiedy zacząłeś zachowywać się cywilizowanie.
-
Czyli...?
-
Czyli mam nadzieję, że nie będziesz mnie więcej straszył
trójgłowymi psami.
-
Ej, to był tylko jeden raz – powiedział, drapiąc się po głowie.
- A wypominasz mi to do dzisiaj.
-
Miałam pięć lat – syknęła.
-
To nic nie zmienia! Kiedy ja byłem mały to...
-
Tak, tak, uczyłeś się wyżynać wszystkich po kolei bez skrupułów.
Czytałam, wiem że...
-
To ty umiesz czytać? - przerwał duch, parskając śmiechem.
Brązowowłosa
spiorunowała go wzrokiem.
-
Prosisz się o lanie Les.
-
Jestem duchem.
-
A ja Lynn, miło mi.
Duch
pokręcił głową.
-
Jak dalej zamierzasz zachowywać się jak pięciolatek – powiedział
– to nie przy mnie. Dziękuję, do widzenia – burknął i znikł.
-
Tak, olewaj mnie – mruknęła, po czym zaczęła stawiać następne
kreski.
Linia
horyzotu, dwa punty zbiegu...
-
Przepraszam, wydaje mi się, że do kogoś mówiłaś. Czy to do
mnie? - usłyszała głos mężczyzny dochodzący zza jej pleców.
Zdębiała. To nie był głos Lesa. Do tego mówił z amerykańskim
akcentem, z którym coś było nie tak...
Odwróciła
się powoli.
Facet
był super wysoki. Tak właściwie, to z jej marnym wzrostem wszyscy
wydawali się super wysocy, ale ten był już wybitnie WIELKI.
-
Pewnie się panu zdawało – odpowiedziała szybko, lustrując go
wzrokiem. Długie ciemne włosy wydawały się jej
charakterystycznymi cechami dla faceta, który nie ma pojęcia o
współczesnym świecie.
Długie
ciemne włosy..
Wstrząsnął
nią dreszcz, kiedy przypomniała sobie pewną twarz.
-
Nie wydaje mi się.
Przysiadł
się do niej. Jego rysy twarzy kojarzyły jej się z plemionami
indyjskimi. Do tego nie wyglądał, jakby śmierdział groszem.
-
Po co miałabym mówić do kogoś, kogo kompletnie nie znam? -
prychnęła. Może i starała się wyglądać na spokojną, ale
odczuwała pewien niepokój związany z tym facetem. Może to jakiś
żebrak, który chce ją przegonić za siadanie na schodach, na
których zwykle udaje umierającego, by zbierać pieniądze?
-
A co właśnie robisz? - zapytał, rzucając jej rozbawione
spojrzenie.
-
To nie ja rozpoczęłam rozmowę – burknęła.
-
A więc do kogo mówiłaś?
Nie
odpowiedziała, tylko zaczęła się przyglądać facetowi. Co ją
tak właściwie niepokoi? Przecież miał na sobie jakieś łachmany,
a do tego...
Czy
jej się zdawało, czy za pazuchą chował jakieś ręcznie robione
figurki? Może je sprzedaje na ulicy...
Rozluźniła
się. Pewnie ją zaczepia, żeby to sprzedać.
-
Och, zauważyłaś? - wyszczerzył zęby, widząc jej wzrok, który
padł na jego płaszcz. - Mamy przecenę na figurki szczęścia,
dzisiaj tylko...
-
Nie jestem zainteresowana, dziękuję – odpowiedziała, wręcz
prychając lekceważąco. Człowiek tylko westchnął i wstał.
-
W takim razie nie mam tu nic do roboty – powiedział, otrzepując
swoje spodnie. Wstał z zamiarem odejścia, ale nie postawił nawet
dwóch kroków zanim się odwrócił i powiedział:
-
Zapomniałem zapytać jak masz na imię.
Dziewczyna
przymrużyła oczy, czując jak alarm w jej głowie zaczyna wyć.
Mama zawsze jej mówiła „nigdy nie zdradzaj swojego imienia
nieznajomym” i mimo że Lynn nie miała zbytniego szacunku do jej
słów (biorąc pod uwagę jak długo ją okłamywała), to akurat te
zdanie wyryło jej się w pamięci bardzo dobrze.
-
Po co ci to wiedzieć? - odpyskowała, patrząc na niego
podejrzliwie. Chyba nie powinna przechodzić na „ty”, ale nie
mogła się powstrzymać.
-
Jestem ciekaw – powiedział tylko.
Nie
zdradzaj imienia, nie zdradzaj imienia, nie zdradzaj...
-
Lynn - powiedziała nie opuszczając wzroku.
Dlaczego
to zrobiła? Przecież mogła wymyślić jakiekolwiek inne bez
większego wysiłku.
Dlaczego
nie skłamała?
-
Lynn – powtórzył mężczyzna. - Zapamiętam to imię –
powiedział, po czym się odwrócił i ruszył w kierunku wielkiego
zegara.
-
Poczekaj! - krzyknęła dziewczyna, czując jak coś przejmuję
kontrolę nad jej głową. Przecież nie chciała nic o nim wiedzieć.
Zatrzymał
się i odwrócił w jej stronę.
-
A ty? Jak się nazywasz? - wydusiła.
Na
jego twarz wkradł się delikatny uśmiech.
Nagle
zawiał wiatr z zachodu, sprawiając że jego żałosne włosy
zaczęły wyglądać w pewien sposób majestatycznie. Popatrzył na
nią z błyskiem w oczach.
-
Jestem Silva.
><><><><><><><><><
Jasne
kosmyki opadały jej na plecy, kiedy otoczona poduszkami i otulona
kocykiem, czytała książkę. Na łóżku stał również parujący
kubek pełen kakao, który stojąc w dość niestabilnej pozycji
zdawał się mieć zamiar przewrócenia się i wylania całej
zawartości.
Wydawało
jej się, że czyta po raz dziesiąty tą samą linijkę i nic z niej
nie rozumie.
Tytuł
książki brzmiał 'Historia Londynu' i był napisany niestety po
angielsku, co dla Jeanne stanowiło niemały problem.
-
Mogli by zrobić wydanie po japońsku – jęknęła i opadła na
poduszki. Kubek niebezpiecznie zachybotał.
Dziewczyna
westchnęła i pogrążyła się w rozmyślaniach. Urodziła się w
Europie i nie jeden raz widziała ludzi, którzy przyjeżdżali do
jej ojczyzny, Francji, z Wielkiej Brytanii, ale mimo to nigdy tam nie
pojechała. A potem... zawsze trzymana pod kluczem, wychowywana jako
święta panna.
Święta
panna...
Ciekawe
czy mogłabym tak kiedyś? Leżeć i czytać, czuć ciepło i wygodę,
robić co chcę, a nawet... -
zawahała się, po czym dosięgnęła palcami stopy kubka, który i
tak wyglądał jakby miał się przewrócić i stuknęła go lekko,
sprawiając, że cała jego zawartość wylała się kołdrę i
podłogę. Kubek potoczył się po ziemi.
Zaśmiała
się cicho.
Co
za wolność.
-
Jeanne, wstałaś już?
Głos
dobiegał z dołu. Pewnie ktoś usłyszał dźwięk przewracającego
się kubka.
Nie
widziała sensu w udawaniu, że ciągle śpi, więc starając się
nie potknąć o rzeczy rozrzucone w pokoju, otworzyła drzwi i
ruszyła w kierunku kuchni, skąd dobiegały przyciszone głosy.
Tamao,
przygładzając swój szlafrok, stała przy czajniku i robiła kawę,
co jakiś czas ziewając, a Anna siedziała na poduszce w kącie i
czytała jakiś magazyn. Kiedy zobaczyła Jeanne, uśmiechnęła się
lekko.
Ich
stosunki się bardzo poprawiły po bitwie na Mu. Stało się to
pewnie za sprawą utracenia tej całej „świętości” przez
Jeanne. Dziewczyna w pewien sposób stała się bardziej normalna,
jakby związana z tym, a nie innym światem. Kiedy miała gorsze dni,
to Anna była tą, która ją wspierała, podczas kiedy inni nawet
nie zauważali zmiany. Zupełnie jakby potrafiła przejrzeć jej
głowę...
-
Chcesz kawę Jeanne? - zapytała Tamao, wyciągając kubki z szafki
nad nią. Kiedy nie usłyszała od razu odpowiedzi, odwróciła się
do niej i spojrzała na nią pytająco.
-
Och, tak. Znaczy... zamyśliłam się. Tak, poproszę – wybąkała.
Tamao zachichotała.
-
Ktoś tu jest nieprzytomny. Dobrze spałaś? - zapytała przyjaźnie.
Jeanne
zawsze kojarzyła Tamao z osobą bardzo nieśmiałą. Ciekawe co się
zmieniło? Może to towarzystwo Anny tak na nią wpłynęło.
-
Całkiem nieźle. Szybko się obudziłam – uśmiechnęła się,
siadając obok Anny. - A wam?
-
Tak samo – odpowiedziała Tamao, zalewając kubki wrzątkiem.
Anna
nie odpowiedziała, a jedynie przewróciła kartkę magazynu. Nikt
nie nalegał.
Na
chwilę zapadła niezręczna cisza.
-
Umm... - zastanowiła się różowowłosa, widocznie chcąc ją
przerwać. - Julliet do mnie napisała. Wynika z tego, że jej
rodziców nie będzie przez następne trzy miesiące, więc w tym
czasie będzie miała cały dom wolny.
Jeanne
zaciekawiło, który rodzic zostawia piętnastolatkę na tak długi
czas samą w domu, ale Itako siedząca obok niej poruszyła inny
temat.
-
Ciekawa jestem ile osób może przyjąć. Reszta będzie musiała
znaleźć hotel... - zaczęła, ale Tamao się roześmiała.
-
Och, sądzę że od trzydziestu do pięćdziesięciu osób znajdzie u
niej schronienie bez najmniejszego problemu. Gdyby było nas więcej,
to mogłoby to stanowić jakiś problem... ale wtedy pewnie
spalibyśmy na kanapach i...
-
Czekaj – przerwała jej Anna. - PIĘĆDZIESIĄT osób? W jak dużym
mieszka domu? - Widać, że była zdziwiona. Miejsce dla tylu osób
mogło być porównywane z hotelem!
-
No tak, zapomniałam. – Dziewczyna podrapała się po głowie. -
Jej rodzice są bardzo ważnymi fuchami w angielskim rządzie. Chyba
coś od spraw obrony narodowej i wojska... nie jestem pewna.
Słyszałam że jej mama jest genialnym strategiem. Więc na kasę to
ona nie narzeka, a co za tym idzie, ma duży dom. W każdym razie
wyjeżdżają w delegację w sprawie Rosji, dlatego ich nie będzie.
-
Teraz rozumiem – powiedziała cicho Jeanne. - To dlatego ją
zostawili samą?
-
Tak. Ale ona jest dość... godną zaufania osobą. Kiedy ją
poznacie, zrozumiecie. Jestem pewna, że nie pierwszy i nie ostatni
raz zostaje sama w domu na tyle dni.
Nagle
Jeanne poczuła niezmierną chęć dowiedzenia się więcej o tej
dziewczynie. Jak zasłużyć na tak wielkie zaufanie? Właściwie to
mogłaby się spytać Tamao o nią, ale nie chciała jej cały czas
męczyć tym tematem.
-
Może opowiesz nam coś o niej? - zapytała Anna, odrywając się na
chwilę od tekstu, po czym spojrzała na Tamao wyczekująco. Jeanne
poczuła falę wdzięczności do Anny.
-
Ja... - zająknęła się, ale widząc spojrzenie dziewczyny
westchnęła. - Julliet to... naprawdę miła osoba. Nie tak
zwyczajnie. Jest... jest chyba najbardziej optymistycznie nastawionym
człowiekiem do życia jakiego kiedykolwiek spotkałam. Cały czas
się śmieje, uśmiecha i chyba nigdy nikogo nie obraziła. Jest
takim... dobrym chochlikiem. Cały czas biega i wszystkim pomaga.
-
Optymistka, hę? - mruknęła Anna. - Coś czuję, że jej nie
polubię.
-
No właśnie widzisz... sporo osób tak uważa, ale ona jest jedyna w
swoim rodzaju. W pewnym sensie pociąga za sobą ludzi, chociaż sama
nie zdaje sobie z tego sprawy.
-
Kto pociąga za sobą ludzi? - ziewnął Ren, który wyglądał jakby
dopiero co się obudził. Wszedł do kuchni, pocierając oczy.
-
Julliet – mruknęła Anna, ponownie chwytając swój magazyn.
-
Julliet? Nie znam – burknął chłopak i opadł na poduszki. Chyba
nie do końca świadomie, ale usiadł obok Jeanne, która natychmiast
zerknęła na niego kątem oka.
-
To dziewczyna, do której jedziemy na turniej – powiedziała Tamao,
popijając swoją kawę.
-
Ta z Anglii, tak? Obiło mi się o uszy, że masz tam znajomości.
-
Byłam na wymianie międzynarodowej.
Na
twarzy Rena widoczny był podziw, ale szybko chłopak szybko się
zreflektował, jakby zdał sobie sprawę, że nikt nie może być
lepszy od niego. Zmierzwił swoje włosy beztrosko. Jeanne zauważyła,
że kiedy są takie potargane, lekko opadają w dół. Może to
kwestia tego że rosną, a może...
-
Ren-kun, stosujesz jakiś żel do włosów? - zapytała dziewczyna,
przekręcając lekko głowę, kiedy przeszywała go zaintrygowanym
spojrzeniem.
-
Ja... - zaczerwienił się lekko, ale szybko się otrząsnął. -
Oczywiście że nie! Włosy same mi się tak układają!
-
Więc dlaczego... - wyciągnęła dłoń i chwyciła jeden kosmyk,
który jak u ogonka truskawki, opadał w dół, po czym pociągnęła
go trochę do góry. - Dlaczego tak strasznie opadają?
Już
nie tylko włosy Rena wyglądały jak część owocu. Jego twarz
nabrała kolorów dojrzałej wiśni.
-
Pewnie za bardzo mi urosły – bąknął, po czym szybko przygładził
swoje fioletowe włosy speszony.
><><><><><><><><><><
Horo
przetarł zaspane oczy, najwidoczniej mając nadzieję, że
dzisiejszy trening go ominie.
Co
za naiwniak!
-
Horo, rusz się! - krzyknęła Pirika, ciągnąc go za stopę, która
wystawała spod kołdry. - Yoh już od dawna ćwiczy, a ty? NIC! Nie
zostaniesz królem szamanów...
-
...jeśli nie dasz mi tego hamburgera... - zamruczał chłopak
zachrypłym głosem i przytulił się do kołdry.
Pirika
wyglądała, jakby zaraz miała dostać szału.
-
KOMPLETNY LEŃ, KTÓRY NIE POTRAFI OGARNĄĆ DUPY I WSTAĆ Z ŁÓŻKA!
WSTAWAJ! - wrzasnęła i kopnęła go z całej siły, co poskutkowało
tym, że spadł z kanapy.
-
Auu... co się dzieje? - ziewnął, czym zasłużył na kolejnego
kopniaka, od czerwonej na twarzy siostry. - Nie można spokojnie
pospać...
-
Jest dwunasta – warknęła niebieskowłosa.
-
No właśnie. Środek nooooocyyyy... – mruknął, kładąc się na
podłodze i zamknął oczy.
-
HORO! - krzyknęła Pirika. - Zaraz pójdę po Annę i wtedy...
Na
imię „Anna”, chłopak jakby oprzytomniał.
-
Sokojnie... już wstaję – bąknął, podnosząc się na nogi.
-
No ja myślę. Dzisiaj robisz mi dwadzieścia kilometrów z
siedmiokilowymi ciężarkami, a potem sto czterdzieści pięć pompek
na zmianę z dwustoma brzuszkami dziesięć razy. Następnie...
Horo
podczołgał się z powrotem na łóżko ze zbolałą miną.
-
Zmieniłem zdanie. Możesz jednak wołać Annę – jęknął,
ukrywając twarz w poduszce.
Dziewczyna
trzepnęła go swoim zestawem ćwiczeń w głowę.
-
Nie ma mowy. Idziesz ze mną! - powiedziała żwawo, po czym
pociągnęła go mocno w stronę drzwi za ucho.
><><><><><><><><><><
Yoh
patrzył przez chwilę na ogród, zanim postanowił wyjść na
zewnątrz.
Jego
brat siedział przodem to krzaku róży, opierając się plecami
swobodnie o pień kwitnącego na różowo drzewa. Wyglądał na
zamyślonego, więc ostatnie na co Yoh miał ochotę było
przeszkadzanie mu. Mimo, że nie chciał przerywać jego samotnej
melancholii, pewnych rzeczy musiał się dowiedzieć, a poza tym, nie
rozmawiał z nim w cztery oczy od incydentu na Mu i po prostu czuł
coraz cięższą winę, która spoczywała na jego piersi, kiedy się
mu przyglądał.
-
Hao – powiedział, podchodząc do niego od tyłu.
Chłopak
drgnął, ale się nie odwrócił.
-
Słucham – mruknął, wciąż wpatrując się w kwiaty, jakby
szukał w nich czegoś, co sprawi, że poczuje się chociaż trochę
lepiej.
-
Musimy pogadać o turnieju. Termin jest coraz bliżej, a my wciąż...
- urwał, zastanawiając się jak ująć to co chciał powiedzieć w
słowa. - Cały czas nie wiemy... czy...
-
Startuję – powiedział tylko Hao, po czym znów zaczął się
przyglądać krzakowi, jakby nic się nie stało.
Yohowi
natomiast opadła szczeka ze zdziwienia.
-
S-startujesz? Tak po prostu?
-
Tak, tak po prostu – powiedział Hao spokojnie, po czym odwrócił
się w stronę Yoh i obrzucił go chłodnym sojrzeniem. - Mam swoje
powody.
Yoh
czuł, że je zna, ale nie skomentował tego w żaden sposób.
Chłopak ciężko przeżywał śmierć Opacho. Pewnie miał nadzieję,
że tym razem uda mu się ją ożywić.
-
Masz na myśli... - zaczął Yoh, ale urwał. Nie miał ochoty
przywoływać imienia przyjaciółki Hao w jego obecności. Wiedział,
że to go zaboli.
Przez
chwilę panowała niewygodna cisza, przerywana co jakiś czas
świergotaniem ptaszków.
-
Jestem idiotą – powiedział nagle ze złością Hao. - Wszystko w
tym świecie potrzebuje czasu, by odzyskać moc. Jak moglem myśleć,
że król szamanów to coś innego?! Gdybym wtedy został... gdybym
nie zrezygnował, to...
-
Nie wiesz tego.
-
KRÓL SZAMANÓW MOŻE WSZYSTKO! - krzyknął chłopak, unosząc do
góry głowę. Po jego policzkach ciekły łzy, które spływając po
brodzie, kapały na ziemie, jakby to tam było ich miejsce. - Po
prostu... potrzebny był czas! Gdybym poczekał, wszystko by się
potoczyło inaczej! Opacho siedziałaby teraz obok mnie! To moja
wina. To ja jej to zrobiłem, ale mogłem to odwrócić. Mogłem, ale
zrezygnowałem. Jestem taki głupi – warknął sam do siebie, i
pociągnął za kosmyki włosów z całej siły.
-
Hao... - zaczął Yoh, podchodząc do brata z zamiarem pocieszenia go
w jakikolwiek sposób. Mimo to, nie wiedział jak się za to zabrać,
więc po prostu się poddał.
-
Wystartuję i uratuję Opacho. Jestem pewien, że kiedy zdobędę tę
moc, uda mi się.
Yoh
nic nie mówił, patrząc na Asakurę smutnymi oczyma, co sprawiło
że znowu zapadła cisza, która sprawiła, że myśli chłopców na
chwilę stały się jakby świeższe, bardziej żywe. Yoh uśmiechnął
się.
-
W takim razie powodzenia – powiedział, zdawałoby się, z ulgą. -
Wygranie tego drugi raz z rzędu nie może być trudniejsze, niż
pierwszy, prawda?
Hao
popatrzył na niego, marszcząc brwi.
-
Tym razem turniej odbędzie się w Europie – powiedział tonem,
który wedle niego wszystko wyjaśniał. Yoh spojrzał na niego
zaspanym wzrokiem.
-
Co to zmienia?
Hao
uśmiechnął się pod nosem.
-
Teraz pewnie wystartuje ona.
A biorąc pod uwagę jej potencjał, zakładam, że zdołała się
nieźle rozwinąć.
- Ona? Znaczy
kto? - dopytywał się Yoh, ale jego brat najwyraźniej nie chciał
udzielić mu odpowiedzi.
-
Dowiesz się w swoim czasie, braciszku. Bo jestem prawie pewien, że
walka z nią cię nie ominie, Yoh – powiedział, po czym zaśmiał
się cicho. - Król duchów będzie miał niezły ubaw.
><><><><><><><><
Anna
zamknęła oczy i wstrząsnęła koralami.
Natychmiast
pojawiła się przed nią postać wychudzonej szesnastolatki w
zakrwawionych ubraniach. Wyglądała, jakby była zjawą, nie duchem.
A
potem usłyszała głos w głowie.
Czuję
się bezużyteczna. Beznadziejnie, tragicznie bezużyteczna. Nie
czuję żadnej chęci do życia. NIC nie jest w stanie mnie
przywrócić do stanu, w którym byłam kiedyś. A byłam osobą
wesołą. Pełną życia, nadziei, życzeń, miłości. A teraz?
Niczym pusta kartka papieru, na której nie da się nic zapisać. Ile
razy trzeba powtarzać jeden, durny schemat, by zostać maszyną w
czyiś rękach? Jak długo trzeba się poświęcać, dawać
wykorzystywać innym „dla większego dobra”? Bo przecież nic co
robimy nie jest nie zaplanowane. Jedynie powtarzamy utarte schematy,
które nękają nas OD LAT. Nigdy my, jako ludzkość się nie
zmienimy. Jeśli spróbujesz się wybić – nie żyjesz. Oczywiście
w przenośni. Twoja pozycja, „przyjaciele”, bliscy ludzie znikną.
A spróbuj być inny! Spróbuj myśleć chodź w
trochę inny sposób. Zniszczą Cię. Wypiorą Ci mózg. Zabiją
osobowość, o którą tak długo musiałeś walczyć. Bo przecież
nie można zostać definitywnie odróżniającym się od innych „ot
tak”. O to trzeba walczyć. O to ja walczę. Walczyłam.
Wiem
co powiesz. Łatwo jest się wtopić w tłum. Łatwo jest zostać
niezauważonym. Jeśli pozostaniesz szarą myszką – jesteś w
porządku. Natomiast próbując się wspiąć wyżej niż inni,
poplamić się jakimikolwiek kolorami, które nie mieszczą się w
odcieniach szarości – stajesz się nikim. Nikt Cię nie wyróżni,
nikt Cię nie pochwali, ponieważ to, czego ludzie się boją, to
odmienność oraz zmiany. Bo co może bardziej przerażać ludzi niż
śmierć?
Nazywam
się Dafne Poison i rok temu umarłam.
Zostałam
zamordowana w wieku 16 lat. Zabrano mi całe życie.
Nie
chcę się poddawać. Nigdy nie chciałam.
Byłam
osobą temperamentną. Przez ostatni rok próbowałam się zemścić,
oczywiście na próżno. Mam ochotę odebrać sobie życie.
Tylko
jak? Jestem w rozsypce. Chcę umrzeć po raz drugi.
-
No już, no już - powiedziała Anna, starając się uśmiechnąć do
nieznajomej. - Co się dokładnie stało?
Nie
żyję. Przynajmniej nie tak, jakbym chciała. Jestem jedynie
odciskiem duszy, krążącej gdzieś po wszechświecie. Bywam w
różnych miejscach. Najczęściej jednak, ludzie widzą mnie
w snach. Prawda jest taka, że objawiam się osobom o otwartym
umyśle. Wiele dzieci widzi mnie we wczesnych fazach rozwoju na
jawie, kiedy jeszcze nie zdają sobie sprawy, że jeśli ktoś umarł –
odszedł
na zawsze. Nie jest tak. Nie w moim przypadku.
-
To nie przedstawienie Dafne. Powiedz mi co się stało, a pomogę ci
pójść dalej.
Nie
pójdę dalej. Byłam zbyt inna, by stwórca mógł mnie
zaakceptować. Jestem złem. Jestem koszmarem. Jestem...
-
Wracaj – mruknęła Anna, wstrząsając koralami. Dusza zniknęła.
„Pomagaj
duszom” - mruknęła sama do siebie, rzucając swoje długie korale
w kąt. - Jak mam im pomóc, skoro nawet nie chcą mi powiedzieć co
się stało? Czego ta baba ode mnie wymaga...
Mimo
wszystko, miłe jest to, że duchy nie mają myśli, więc nie musi
ich słyszeć.
Gorzej,
że tyle gadają...
><><><><><><><><><><
Dźwięk
dzwonka błyskawicznie rozszedł się po całym domu.
Pirika
podniosła głowę, patrząc zdziwiona przez okno. Pioruny raz po raz
przecinały niebo do tego stopnia, że nie do końca można było
przypisać grzmotu do rozbłysku.
Z
tego co było jej wiadomo nikt nie wychodził od kilku godzin, bo
pogoda była tragiczna.
Zaciekawiło
ją który z tych głodnych idiotów zamówił pizzę, kiedy biedny
facet, który ją dostarcza, musiał jechać taką drogę.
Nie
usłyszała żadnego ruchu, wskazującego na to, żeby ktoś
zamierzał otworzyć drzwi. Najpierw
zamawiają, teraz nie chcą się nawet po nią ruszyć.
Dziewczyna
z westchnieniem ruszyła w stronę przedsionka, za którym nieźle
huczało. Po drodze zgarnęła niebieską bluzę brata i zarzuciła
sobie kaptur na głowę, w razie gdyby musiała wyjść na dwór.
Ciekawe
ile ich kupili tym razem -
myślała – Kiedy
ostatnio zamówili osiem, dostali niezłe kazanie od Anny, więc
wątpię, że będę potrzebować więcej forsy niż mam przy sobie.
Szczerze
powiedziawszy, sama nie wiedziała skąd się wzięło u niej
przekonanie, że to właśnie pizza. Może po prostu była głodna? W
każdym razie kompletnie nie spodziewała się ujrzeć tego, co
zobaczyła otwierając drzwi.
Początkowo
wydawało jej się, że nikogo za nimi nie ma. Rozglądnęła się na
boki, ale nikogo nie zauważyła.
-
Dziwne... - mruknęła, przechylając lekko głowę. I wtedy
usłyszała cieniutki głosik.
-
Przepraszam... proszę pani. Ale.. mogłabym wejść? Jest mi bardzo
zimno – szczęknęła zębami niziutka dziewczynka, która stała
tak nisko, że Pirika miała pełne prawo jej nie zauważyć.
Wyglądała
na siedem, może osiem lat. Miała ciemnoczerwone, długie proste
włosy, które, teraz całe mokre, przylepiały jej się do pleców.
Była ubrana jedynie w cienką czarną sukienkę, która też cała
przemokła. Jej czerwone oczy patrzyły na Pirikę błagalnie.
Dziewczyna
wciągnęła szybko powietrze z szoku i natychmiast zarzuciła na
dziewczynkę bluzę, którą wcześniej miała na sobie.
Co
za idiota zostawia małe dziecko, same, w taką burzę?!
-
O bogowie. Oczywiście, wchodź – wymamrotała niebieskowłosa i
wpuściła dziewczynkę do domu. - Hej! Przynieście jakieś koce! -
krzyknęła w stronę swoich współlokatorów, lekko drżącym
głosem. Miała nadzieje, że tym razem komuś będzie się chciało
wstać. Na szczęście po chwili usłyszała szelest i szybkie kroki
w jej kierunku.
Horo
podrapał się po głowie.
-
Co się...? - zaczął nierozgarniętym tonem, ale po chwili stanął
jak wryty i popatrzył z niepokojem w oczach na swoją siostrę. - O
rany. Kto to jest?
-
Nie mam pojęcia, ale pomóż mi. Masz te koce? - spytała, patrząc
na niego, mając w oczach mieszaninę strachu oraz zdenerwowania.
-
Tak, już... - powiedział speszony i podszedł do małej, otulając
ją kocem. Dziewczynka pociągnęła nosem, cały czas się trzęsąc.
-
Spokojnie - powiedziała Pirika, kucając obok dziewczynki. - Wiesz
gdzie są twoi rodzice?
Mała
wciągnęła szybko powietrze do ust, otwierając szerzej oczy.
-
Ja... ja nie mieszkam z rodzicami.
Pirika
i Horo spojrzeli po sobie.
-
A wiesz gdzie mieszkasz? - zapytali jednocześnie.
Dziewczynka
zmarszczyła brwi i spuściła głowę.
-
Ja nie.. nie wiem. Nie pamiętam.
Chłopak
popatrzył na swoją siostrę
-
Weźmy ją na razie z tego przedpokoju, bo jeszcze się przeziębi –
mruknął i wziął dziewczynkę na ręce. Zaczepiła na nim rączki
i nóżki, jakby była pandą i wtuliła głowę w jego ramię.
Była
strasznie lekka.
-
Ej! Pomóżcie nam! - krzyknął do reszty, sadzając dziewczynkę na
kanapie w salonie. Tylko... ona nie chciała go puścić. Zahaczyła
się łapkami o jego szyję i mocno trzymała, przytulając się
mocno.
Pirika
starała się ukryć rozbawienie.
-
Chyba będziesz musiał ją trzymać.
Skończyło
się na tym, że Horo usiadł zmieszany, a dziewczynka siedziała mu
na kolanach, cały czas mocno się do niego tuląc, jakby był jej
ukochanym misiem.
Pierwsza
zeszła Tamao.
-
O matko – powiedziała, kiedy tylko zauważyła przemoczoną
dziewczynkę. Bez zastanowienia pognała w stronę kuchni. - Zaraz
przyniosę jej herbatę – krzyknęła.
-
Jak się nazywasz? - zapytała Pirika, siadając obok swojego brata
tak, żeby widzieć zmęczoną twarz dziewczynki.
-
Venesarie – pisnęła mała, cały czas się mocno przytulając.
-
Aha.. - pokiwała głową dziewczyna. - A jak masz na nazwisko?
Pamiętasz?
Dziewczynka
zmarszczyła brwi.
-
To znaczy... - zamyśliła się - Tak mi się wydaje... To chyba
było...
-
Nie musisz teraz nad tym myśleć, jeśli nie masz siły. -
Uśmiechnęła się do niej. Venesarie odetchnęła z ulgą i
zamknęła ociężałe powieki.
I
zasnęła.