poniedziałek, 20 lipca 2015

03. To nie jest dostawca pizzy

     Big Ben zdawał się rosnąć w oczach. A przynajmniej tak było zdaniem Molly.
Lynn zamieszała ponuro w swojej kawie plastikową łyżeczką, próbując odnaleźć jakąkolwiek wspaniałą cechę tego zegara. Wcale nie jest taki wielki jak na zdjęciach.
  - Ej Les, a ty co myślisz? - spytała dziewczyna, przysiadając na schodkach prowadzących do jakiejś kawiarni tak, że mogła oglądać tę budowle w całej okazałości.
     Duch zmaterializował się natychmiast.
  - Kiedy żyłem stawiano dużo piękniejsze konstrukcje – mruknął tylko, obrzucając zegar niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
     Lynn zaśmiała się cicho.
  - Wiem. Ale Molly mówiła że ten budynek jest wspaniały.
  - Nieprawda – odparował duch, chyba obrażony.
     Dziewczyna śmiejąc się pod nosem wyciągnęła blok A3, podkładkę pod niego i zestaw ołówków o różnych grubościach. Westchnęła głęboko i wpatrzyła się w obiekt, jakby szukając inspiracji.
  - Zamierzasz to rysować? - zapytał naburmuszony Les. - Przecież mówiłem...
  - Wybacz Les, ale Molly jest straszniejsza od ciebie, a to ona kazała mi przelać Big Bena na kartkę. Że niby na pamiątkę – mruknęła dziewczyna, stawiając pierwsze kreski, jednocześnie starając się nie myśleć o wizji przyjaciółki podczas ataku gniewu. - Poza tym skończyły mi się pomysły, a obcy ludzie dziwnie się na ciebie patrzą, kiedy próbujesz ich narysować.
  - Mogłabyś trenować – burknął duch.
  - Tak, wykończmy moje mięśnie zupełnie – warknęła dziewczyna. - Nawet ja wiem że przepracowanie wpływa negatywnie na organizm. A chcę ci przypomnieć, że raczej nie jestem mózgiem naszej grupy.
     Les prychnął.
  - Grupy? To chyba bardziej dwuosobowy team.
  - Trzyosobowy team – poprawiła go Lynn, cały czas kreśląc coś na kartce.
  - Od kiedy zaczęłaś mnie zaliczać do tej swojej „drużyny”? - zapytał, udając beznamiętnego, ale Lynn, która go dobrze znała, wiedziała, że jest zadowolony z jej poprawki.
  - Od kiedy zacząłeś zachowywać się cywilizowanie.
  - Czyli...?
  - Czyli mam nadzieję, że nie będziesz mnie więcej straszył trójgłowymi psami.
  - Ej, to był tylko jeden raz – powiedział, drapiąc się po głowie. - A wypominasz mi to do dzisiaj.
  - Miałam pięć lat – syknęła.
  - To nic nie zmienia! Kiedy ja byłem mały to...
  - Tak, tak, uczyłeś się wyżynać wszystkich po kolei bez skrupułów. Czytałam, wiem że...
  - To ty umiesz czytać? - przerwał duch, parskając śmiechem.
     Brązowowłosa spiorunowała go wzrokiem.
  - Prosisz się o lanie Les.
  - Jestem duchem.
  - A ja Lynn, miło mi.
     Duch pokręcił głową.
  - Jak dalej zamierzasz zachowywać się jak pięciolatek – powiedział – to nie przy mnie. Dziękuję, do widzenia – burknął i znikł.
  - Tak, olewaj mnie – mruknęła, po czym zaczęła stawiać następne kreski.
     Linia horyzotu, dwa punty zbiegu...
  - Przepraszam, wydaje mi się, że do kogoś mówiłaś. Czy to do mnie? - usłyszała głos mężczyzny dochodzący zza jej pleców. Zdębiała. To nie był głos Lesa. Do tego mówił z amerykańskim akcentem, z którym coś było nie tak...
     Odwróciła się powoli.
     Facet był super wysoki. Tak właściwie, to z jej marnym wzrostem wszyscy wydawali się super wysocy, ale ten był już wybitnie WIELKI.
  - Pewnie się panu zdawało – odpowiedziała szybko, lustrując go wzrokiem. Długie ciemne włosy wydawały się jej charakterystycznymi cechami dla faceta, który nie ma pojęcia o współczesnym świecie.
      Długie ciemne włosy..
     Wstrząsnął nią dreszcz, kiedy przypomniała sobie pewną twarz.
  - Nie wydaje mi się.
     Przysiadł się do niej. Jego rysy twarzy kojarzyły jej się z plemionami indyjskimi. Do tego nie wyglądał, jakby śmierdział groszem.
  - Po co miałabym mówić do kogoś, kogo kompletnie nie znam? - prychnęła. Może i starała się wyglądać na spokojną, ale odczuwała pewien niepokój związany z tym facetem. Może to jakiś żebrak, który chce ją przegonić za siadanie na schodach, na których zwykle udaje umierającego, by zbierać pieniądze?
  - A co właśnie robisz? - zapytał, rzucając jej rozbawione spojrzenie.
  - To nie ja rozpoczęłam rozmowę – burknęła.
  - A więc do kogo mówiłaś?
     Nie odpowiedziała, tylko zaczęła się przyglądać facetowi. Co ją tak właściwie niepokoi? Przecież miał na sobie jakieś łachmany, a do tego...
     Czy jej się zdawało, czy za pazuchą chował jakieś ręcznie robione figurki? Może je sprzedaje na ulicy...
     Rozluźniła się. Pewnie ją zaczepia, żeby to sprzedać.
  - Och, zauważyłaś? - wyszczerzył zęby, widząc jej wzrok, który padł na jego płaszcz. - Mamy przecenę na figurki szczęścia, dzisiaj tylko...
  - Nie jestem zainteresowana, dziękuję – odpowiedziała, wręcz prychając lekceważąco. Człowiek tylko westchnął i wstał.
  - W takim razie nie mam tu nic do roboty – powiedział, otrzepując swoje spodnie. Wstał z zamiarem odejścia, ale nie postawił nawet dwóch kroków zanim się odwrócił i powiedział:
  - Zapomniałem zapytać jak masz na imię.
     Dziewczyna przymrużyła oczy, czując jak alarm w jej głowie zaczyna wyć. Mama zawsze jej mówiła „nigdy nie zdradzaj swojego imienia nieznajomym” i mimo że Lynn nie miała zbytniego szacunku do jej słów (biorąc pod uwagę jak długo ją okłamywała), to akurat te zdanie wyryło jej się w pamięci bardzo dobrze.
  - Po co ci to wiedzieć? - odpyskowała, patrząc na niego podejrzliwie. Chyba nie powinna przechodzić na „ty”, ale nie mogła się powstrzymać.
  - Jestem ciekaw – powiedział tylko.
      Nie zdradzaj imienia, nie zdradzaj imienia, nie zdradzaj...
  - Lynn - powiedziała nie opuszczając wzroku.
     Dlaczego to zrobiła? Przecież mogła wymyślić jakiekolwiek inne bez większego wysiłku.
     Dlaczego nie skłamała?
  - Lynn – powtórzył mężczyzna. - Zapamiętam to imię – powiedział, po czym się odwrócił i ruszył w kierunku wielkiego zegara.
  - Poczekaj! - krzyknęła dziewczyna, czując jak coś przejmuję kontrolę nad jej głową. Przecież nie chciała nic o nim wiedzieć.
     Zatrzymał się i odwrócił w jej stronę.
  - A ty? Jak się nazywasz? - wydusiła.
     Na jego twarz wkradł się delikatny uśmiech.
     Nagle zawiał wiatr z zachodu, sprawiając że jego żałosne włosy zaczęły wyglądać w pewien sposób majestatycznie. Popatrzył na nią z błyskiem w oczach.
  - Jestem Silva.

><><><><><><><><><

     Jasne kosmyki opadały jej na plecy, kiedy otoczona poduszkami i otulona kocykiem, czytała książkę. Na łóżku stał również parujący kubek pełen kakao, który stojąc w dość niestabilnej pozycji zdawał się mieć zamiar przewrócenia się i wylania całej zawartości.
     Wydawało jej się, że czyta po raz dziesiąty tą samą linijkę i nic z niej nie rozumie.
     Tytuł książki brzmiał 'Historia Londynu' i był napisany niestety po angielsku, co dla Jeanne stanowiło niemały problem.
  - Mogli by zrobić wydanie po japońsku – jęknęła i opadła na poduszki. Kubek niebezpiecznie zachybotał.
     Dziewczyna westchnęła i pogrążyła się w rozmyślaniach. Urodziła się w Europie i nie jeden raz widziała ludzi, którzy przyjeżdżali do jej ojczyzny, Francji, z Wielkiej Brytanii, ale mimo to nigdy tam nie pojechała. A potem... zawsze trzymana pod kluczem, wychowywana jako święta panna.
     Święta panna...
     Ciekawe czy mogłabym tak kiedyś? Leżeć i czytać, czuć ciepło i wygodę, robić co chcę, a nawet... - zawahała się, po czym dosięgnęła palcami stopy kubka, który i tak wyglądał jakby miał się przewrócić i stuknęła go lekko, sprawiając, że cała jego zawartość wylała się kołdrę i podłogę. Kubek potoczył się po ziemi.
     Zaśmiała się cicho.
      Co za wolność.
  - Jeanne, wstałaś już?
     Głos dobiegał z dołu. Pewnie ktoś usłyszał dźwięk przewracającego się kubka.
Nie widziała sensu w udawaniu, że ciągle śpi, więc starając się nie potknąć o rzeczy rozrzucone w pokoju, otworzyła drzwi i ruszyła w kierunku kuchni, skąd dobiegały przyciszone głosy.
     Tamao, przygładzając swój szlafrok, stała przy czajniku i robiła kawę, co jakiś czas ziewając, a Anna siedziała na poduszce w kącie i czytała jakiś magazyn. Kiedy zobaczyła Jeanne, uśmiechnęła się lekko.
     Ich stosunki się bardzo poprawiły po bitwie na Mu. Stało się to pewnie za sprawą utracenia tej całej „świętości” przez Jeanne. Dziewczyna w pewien sposób stała się bardziej normalna, jakby związana z tym, a nie innym światem. Kiedy miała gorsze dni, to Anna była tą, która ją wspierała, podczas kiedy inni nawet nie zauważali zmiany. Zupełnie jakby potrafiła przejrzeć jej głowę...
  - Chcesz kawę Jeanne? - zapytała Tamao, wyciągając kubki z szafki nad nią. Kiedy nie usłyszała od razu odpowiedzi, odwróciła się do niej i spojrzała na nią pytająco.
  - Och, tak. Znaczy... zamyśliłam się. Tak, poproszę – wybąkała. Tamao zachichotała.
  - Ktoś tu jest nieprzytomny. Dobrze spałaś? - zapytała przyjaźnie.
     Jeanne zawsze kojarzyła Tamao z osobą bardzo nieśmiałą. Ciekawe co się zmieniło? Może to towarzystwo Anny tak na nią wpłynęło.
  - Całkiem nieźle. Szybko się obudziłam – uśmiechnęła się, siadając obok Anny. - A wam?
  - Tak samo – odpowiedziała Tamao, zalewając kubki wrzątkiem.
     Anna nie odpowiedziała, a jedynie przewróciła kartkę magazynu. Nikt nie nalegał.
     Na chwilę zapadła niezręczna cisza.
  - Umm... - zastanowiła się różowowłosa, widocznie chcąc ją przerwać. - Julliet do mnie napisała. Wynika z tego, że jej rodziców nie będzie przez następne trzy miesiące, więc w tym czasie będzie miała cały dom wolny.
     Jeanne zaciekawiło, który rodzic zostawia piętnastolatkę na tak długi czas samą w domu, ale Itako siedząca obok niej poruszyła inny temat.
  - Ciekawa jestem ile osób może przyjąć. Reszta będzie musiała znaleźć hotel... - zaczęła, ale Tamao się roześmiała.
  - Och, sądzę że od trzydziestu do pięćdziesięciu osób znajdzie u niej schronienie bez najmniejszego problemu. Gdyby było nas więcej, to mogłoby to stanowić jakiś problem... ale wtedy pewnie spalibyśmy na kanapach i...
  - Czekaj – przerwała jej Anna. - PIĘĆDZIESIĄT osób? W jak dużym mieszka domu? - Widać, że była zdziwiona. Miejsce dla tylu osób mogło być porównywane z hotelem!
  - No tak, zapomniałam. – Dziewczyna podrapała się po głowie. - Jej rodzice są bardzo ważnymi fuchami w angielskim rządzie. Chyba coś od spraw obrony narodowej i wojska... nie jestem pewna. Słyszałam że jej mama jest genialnym strategiem. Więc na kasę to ona nie narzeka, a co za tym idzie, ma duży dom. W każdym razie wyjeżdżają w delegację w sprawie Rosji, dlatego ich nie będzie.
  - Teraz rozumiem – powiedziała cicho Jeanne. - To dlatego ją zostawili samą?
  - Tak. Ale ona jest dość... godną zaufania osobą. Kiedy ją poznacie, zrozumiecie. Jestem pewna, że nie pierwszy i nie ostatni raz zostaje sama w domu na tyle dni.
     Nagle Jeanne poczuła niezmierną chęć dowiedzenia się więcej o tej dziewczynie. Jak zasłużyć na tak wielkie zaufanie? Właściwie to mogłaby się spytać Tamao o nią, ale nie chciała jej cały czas męczyć tym tematem.
  - Może opowiesz nam coś o niej? - zapytała Anna, odrywając się na chwilę od tekstu, po czym spojrzała na Tamao wyczekująco. Jeanne poczuła falę wdzięczności do Anny.
  - Ja... - zająknęła się, ale widząc spojrzenie dziewczyny westchnęła. - Julliet to... naprawdę miła osoba. Nie tak zwyczajnie. Jest... jest chyba najbardziej optymistycznie nastawionym człowiekiem do życia jakiego kiedykolwiek spotkałam. Cały czas się śmieje, uśmiecha i chyba nigdy nikogo nie obraziła. Jest takim... dobrym chochlikiem. Cały czas biega i wszystkim pomaga.
  - Optymistka, hę? - mruknęła Anna. - Coś czuję, że jej nie polubię.
  - No właśnie widzisz... sporo osób tak uważa, ale ona jest jedyna w swoim rodzaju. W pewnym sensie pociąga za sobą ludzi, chociaż sama nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Kto pociąga za sobą ludzi? - ziewnął Ren, który wyglądał jakby dopiero co się obudził. Wszedł do kuchni, pocierając oczy.
  - Julliet – mruknęła Anna, ponownie chwytając swój magazyn.
  - Julliet? Nie znam – burknął chłopak i opadł na poduszki. Chyba nie do końca świadomie, ale usiadł obok Jeanne, która natychmiast zerknęła na niego kątem oka.
  - To dziewczyna, do której jedziemy na turniej – powiedziała Tamao, popijając swoją kawę.
  - Ta z Anglii, tak? Obiło mi się o uszy, że masz tam znajomości.
  - Byłam na wymianie międzynarodowej.
     Na twarzy Rena widoczny był podziw, ale szybko chłopak szybko się zreflektował, jakby zdał sobie sprawę, że nikt nie może być lepszy od niego. Zmierzwił swoje włosy beztrosko. Jeanne zauważyła, że kiedy są takie potargane, lekko opadają w dół. Może to kwestia tego że rosną, a może...
  - Ren-kun, stosujesz jakiś żel do włosów? - zapytała dziewczyna, przekręcając lekko głowę, kiedy przeszywała go zaintrygowanym spojrzeniem.
  - Ja... - zaczerwienił się lekko, ale szybko się otrząsnął. - Oczywiście że nie! Włosy same mi się tak układają!
  - Więc dlaczego... - wyciągnęła dłoń i chwyciła jeden kosmyk, który jak u ogonka truskawki, opadał w dół, po czym pociągnęła go trochę do góry. - Dlaczego tak strasznie opadają?
     Już nie tylko włosy Rena wyglądały jak część owocu. Jego twarz nabrała kolorów dojrzałej wiśni.
  - Pewnie za bardzo mi urosły – bąknął, po czym szybko przygładził swoje fioletowe włosy speszony.

><><><><><><><><><><

     Horo przetarł zaspane oczy, najwidoczniej mając nadzieję, że dzisiejszy trening go ominie.
     Co za naiwniak!
  - Horo, rusz się! - krzyknęła Pirika, ciągnąc go za stopę, która wystawała spod kołdry. - Yoh już od dawna ćwiczy, a ty? NIC! Nie zostaniesz królem szamanów...
  - ...jeśli nie dasz mi tego hamburgera... - zamruczał chłopak zachrypłym głosem i przytulił się do kołdry.
     Pirika wyglądała, jakby zaraz miała dostać szału.
  - KOMPLETNY LEŃ, KTÓRY NIE POTRAFI OGARNĄĆ DUPY I WSTAĆ Z ŁÓŻKA! WSTAWAJ! - wrzasnęła i kopnęła go z całej siły, co poskutkowało tym, że spadł z kanapy.
  - Auu... co się dzieje? - ziewnął, czym zasłużył na kolejnego kopniaka, od czerwonej na twarzy siostry. - Nie można spokojnie pospać...
  - Jest dwunasta – warknęła niebieskowłosa.
  - No właśnie. Środek nooooocyyyy... – mruknął, kładąc się na podłodze i zamknął oczy.
  - HORO! - krzyknęła Pirika. - Zaraz pójdę po Annę i wtedy...
     Na imię „Anna”, chłopak jakby oprzytomniał.
  - Sokojnie... już wstaję – bąknął, podnosząc się na nogi.
  - No ja myślę. Dzisiaj robisz mi dwadzieścia kilometrów z siedmiokilowymi ciężarkami, a potem sto czterdzieści pięć pompek na zmianę z dwustoma brzuszkami dziesięć razy. Następnie...
     Horo podczołgał się z powrotem na łóżko ze zbolałą miną.
  - Zmieniłem zdanie. Możesz jednak wołać Annę – jęknął, ukrywając twarz w poduszce.
     Dziewczyna trzepnęła go swoim zestawem ćwiczeń w głowę.
  - Nie ma mowy. Idziesz ze mną! - powiedziała żwawo, po czym pociągnęła go mocno w stronę drzwi za ucho.

><><><><><><><><><><

     Yoh patrzył przez chwilę na ogród, zanim postanowił wyjść na zewnątrz.
     Jego brat siedział przodem to krzaku róży, opierając się plecami swobodnie o pień kwitnącego na różowo drzewa. Wyglądał na zamyślonego, więc ostatnie na co Yoh miał ochotę było przeszkadzanie mu. Mimo, że nie chciał przerywać jego samotnej melancholii, pewnych rzeczy musiał się dowiedzieć, a poza tym, nie rozmawiał z nim w cztery oczy od incydentu na Mu i po prostu czuł coraz cięższą winę, która spoczywała na jego piersi, kiedy się mu przyglądał.
  - Hao – powiedział, podchodząc do niego od tyłu.
     Chłopak drgnął, ale się nie odwrócił.
  - Słucham – mruknął, wciąż wpatrując się w kwiaty, jakby szukał w nich czegoś, co sprawi, że poczuje się chociaż trochę lepiej.
  - Musimy pogadać o turnieju. Termin jest coraz bliżej, a my wciąż... - urwał, zastanawiając się jak ująć to co chciał powiedzieć w słowa. - Cały czas nie wiemy... czy...
  - Startuję – powiedział tylko Hao, po czym znów zaczął się przyglądać krzakowi, jakby nic się nie stało.
     Yohowi natomiast opadła szczeka ze zdziwienia.
  - S-startujesz? Tak po prostu?
  - Tak, tak po prostu – powiedział Hao spokojnie, po czym odwrócił się w stronę Yoh i obrzucił go chłodnym sojrzeniem. - Mam swoje powody.
     Yoh czuł, że je zna, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Chłopak ciężko przeżywał śmierć Opacho. Pewnie miał nadzieję, że tym razem uda mu się ją ożywić.
  - Masz na myśli... - zaczął Yoh, ale urwał. Nie miał ochoty przywoływać imienia przyjaciółki Hao w jego obecności. Wiedział, że to go zaboli.
     Przez chwilę panowała niewygodna cisza, przerywana co jakiś czas świergotaniem ptaszków.
  - Jestem idiotą – powiedział nagle ze złością Hao. - Wszystko w tym świecie potrzebuje czasu, by odzyskać moc. Jak moglem myśleć, że król szamanów to coś innego?! Gdybym wtedy został... gdybym nie zrezygnował, to...
  - Nie wiesz tego.
  - KRÓL SZAMANÓW MOŻE WSZYSTKO! - krzyknął chłopak, unosząc do góry głowę. Po jego policzkach ciekły łzy, które spływając po brodzie, kapały na ziemie, jakby to tam było ich miejsce. - Po prostu... potrzebny był czas! Gdybym poczekał, wszystko by się potoczyło inaczej! Opacho siedziałaby teraz obok mnie! To moja wina. To ja jej to zrobiłem, ale mogłem to odwrócić. Mogłem, ale zrezygnowałem. Jestem taki głupi – warknął sam do siebie, i pociągnął za kosmyki włosów z całej siły.
  - Hao... - zaczął Yoh, podchodząc do brata z zamiarem pocieszenia go w jakikolwiek sposób. Mimo to, nie wiedział jak się za to zabrać, więc po prostu się poddał.
  - Wystartuję i uratuję Opacho. Jestem pewien, że kiedy zdobędę tę moc, uda mi się.
     Yoh nic nie mówił, patrząc na Asakurę smutnymi oczyma, co sprawiło że znowu zapadła cisza, która sprawiła, że myśli chłopców na chwilę stały się jakby świeższe, bardziej żywe. Yoh uśmiechnął się.
  - W takim razie powodzenia – powiedział, zdawałoby się, z ulgą. - Wygranie tego drugi raz z rzędu nie może być trudniejsze, niż pierwszy, prawda?
     Hao popatrzył na niego, marszcząc brwi.
  - Tym razem turniej odbędzie się w Europie – powiedział tonem, który wedle niego wszystko wyjaśniał. Yoh spojrzał na niego zaspanym wzrokiem.
  - Co to zmienia?
     Hao uśmiechnął się pod nosem.
  - Teraz pewnie wystartuje ona. A biorąc pod uwagę jej potencjał, zakładam, że zdołała się nieźle rozwinąć.
  Ona? Znaczy kto? - dopytywał się Yoh, ale jego brat najwyraźniej nie chciał udzielić mu odpowiedzi.
  - Dowiesz się w swoim czasie, braciszku. Bo jestem prawie pewien, że walka z nią cię nie ominie, Yoh – powiedział, po czym zaśmiał się cicho. - Król duchów będzie miał niezły ubaw.

><><><><><><><><

Anna zamknęła oczy i wstrząsnęła koralami.
     Natychmiast pojawiła się przed nią postać wychudzonej szesnastolatki w zakrwawionych ubraniach. Wyglądała, jakby była zjawą, nie duchem.
     A potem usłyszała głos w głowie.
Czuję się bezużyteczna. Beznadziejnie, tragicznie bezużyteczna. Nie czuję żadnej chęci do życia. NIC nie jest w stanie mnie przywrócić do stanu, w którym byłam kiedyś. A byłam osobą wesołą. Pełną życia, nadziei, życzeń, miłości. A teraz? Niczym pusta kartka papieru, na której nie da się nic zapisać. Ile razy trzeba powtarzać jeden, durny schemat, by zostać maszyną w czyiś rękach? Jak długo trzeba się poświęcać, dawać wykorzystywać innym „dla większego dobra”? Bo przecież nic co robimy nie jest nie zaplanowane. Jedynie powtarzamy utarte schematy, które nękają nas OD LAT. Nigdy my, jako ludzkość się nie zmienimy. Jeśli spróbujesz się wybić – nie żyjesz. Oczywiście w przenośni. Twoja pozycja, „przyjaciele”, bliscy ludzie znikną. A spróbuj być inny! Spróbuj myśleć chodź w trochę inny sposób. Zniszczą Cię. Wypiorą Ci mózg. Zabiją osobowość, o którą tak długo musiałeś walczyć. Bo przecież nie można zostać definitywnie odróżniającym się od innych „ot tak”. O to trzeba walczyć. O to ja walczę. Walczyłam.
     Wiem co powiesz. Łatwo jest się wtopić w tłum. Łatwo jest zostać niezauważonym. Jeśli pozostaniesz szarą myszką – jesteś w porządku. Natomiast próbując się wspiąć wyżej niż inni, poplamić się jakimikolwiek kolorami, które nie mieszczą się w odcieniach szarości – stajesz się nikim. Nikt Cię nie wyróżni, nikt Cię nie pochwali, ponieważ to, czego ludzie się boją, to odmienność oraz zmiany. Bo co może bardziej przerażać ludzi niż śmierć?
Nazywam się Dafne Poison i rok temu umarłam.
Zostałam zamordowana w wieku 16 lat. Zabrano mi całe życie.
Nie chcę się poddawać. Nigdy nie chciałam.
     Byłam osobą temperamentną. Przez ostatni rok próbowałam się zemścić, oczywiście na próżno. Mam ochotę odebrać sobie życie.
Tylko jak? Jestem w rozsypce. Chcę umrzeć po raz drugi.
- No już, no już - powiedziała Anna, starając się uśmiechnąć do nieznajomej. - Co się dokładnie stało?
     Nie żyję. Przynajmniej nie tak, jakbym chciała. Jestem jedynie odciskiem duszy, krążącej gdzieś po wszechświecie. Bywam w różnych miejscach. Najczęściej jednak, ludzie widzą mnie w snach. Prawda jest taka, że objawiam się osobom o otwartym umyśle. Wiele dzieci widzi mnie we wczesnych fazach rozwoju na jawie, kiedy jeszcze nie zdają sobie sprawy, że jeśli ktoś umarł odszedł na zawsze. Nie jest tak. Nie w moim przypadku.
- To nie przedstawienie Dafne. Powiedz mi co się stało, a pomogę ci pójść dalej.
     Nie pójdę dalej. Byłam zbyt inna, by stwórca mógł mnie zaakceptować. Jestem złem. Jestem koszmarem. Jestem...
  - Wracaj – mruknęła Anna, wstrząsając koralami. Dusza zniknęła.
     „Pomagaj duszom” - mruknęła sama do siebie, rzucając swoje długie korale w kąt. - Jak mam im pomóc, skoro nawet nie chcą mi powiedzieć co się stało? Czego ta baba ode mnie wymaga...
     Mimo wszystko, miłe jest to, że duchy nie mają myśli, więc nie musi ich słyszeć.
Gorzej, że tyle gadają...

><><><><><><><><><><

     Dźwięk dzwonka błyskawicznie rozszedł się po całym domu.
Pirika podniosła głowę, patrząc zdziwiona przez okno. Pioruny raz po raz przecinały niebo do tego stopnia, że nie do końca można było przypisać grzmotu do rozbłysku.
     Z tego co było jej wiadomo nikt nie wychodził od kilku godzin, bo pogoda była tragiczna.
     Zaciekawiło ją który z tych głodnych idiotów zamówił pizzę, kiedy biedny facet, który ją dostarcza, musiał jechać taką drogę.
     Nie usłyszała żadnego ruchu, wskazującego na to, żeby ktoś zamierzał otworzyć drzwi. Najpierw zamawiają, teraz nie chcą się nawet po nią ruszyć.
     Dziewczyna z westchnieniem ruszyła w stronę przedsionka, za którym nieźle huczało. Po drodze zgarnęła niebieską bluzę brata i zarzuciła sobie kaptur na głowę, w razie gdyby musiała wyjść na dwór.
      Ciekawe ile ich kupili tym razem - myślała – Kiedy ostatnio zamówili osiem, dostali niezłe kazanie od Anny, więc wątpię, że będę potrzebować więcej forsy niż mam przy sobie.
     Szczerze powiedziawszy, sama nie wiedziała skąd się wzięło u niej przekonanie, że to właśnie pizza. Może po prostu była głodna? W każdym razie kompletnie nie spodziewała się ujrzeć tego, co zobaczyła otwierając drzwi.
     Początkowo wydawało jej się, że nikogo za nimi nie ma. Rozglądnęła się na boki, ale nikogo nie zauważyła.
  - Dziwne... - mruknęła, przechylając lekko głowę. I wtedy usłyszała cieniutki głosik.
  - Przepraszam... proszę pani. Ale.. mogłabym wejść? Jest mi bardzo zimno – szczęknęła zębami niziutka dziewczynka, która stała tak nisko, że Pirika miała pełne prawo jej nie zauważyć.
     Wyglądała na siedem, może osiem lat. Miała ciemnoczerwone, długie proste włosy, które, teraz całe mokre, przylepiały jej się do pleców. Była ubrana jedynie w cienką czarną sukienkę, która też cała przemokła. Jej czerwone oczy patrzyły na Pirikę błagalnie.
     Dziewczyna wciągnęła szybko powietrze z szoku i natychmiast zarzuciła na dziewczynkę bluzę, którą wcześniej miała na sobie.
     Co za idiota zostawia małe dziecko, same, w taką burzę?!
  - O bogowie. Oczywiście, wchodź – wymamrotała niebieskowłosa i wpuściła dziewczynkę do domu. - Hej! Przynieście jakieś koce! - krzyknęła w stronę swoich współlokatorów, lekko drżącym głosem. Miała nadzieje, że tym razem komuś będzie się chciało wstać. Na szczęście po chwili usłyszała szelest i szybkie kroki w jej kierunku.
     Horo podrapał się po głowie.
  - Co się...? - zaczął nierozgarniętym tonem, ale po chwili stanął jak wryty i popatrzył z niepokojem w oczach na swoją siostrę. - O rany. Kto to jest?
  - Nie mam pojęcia, ale pomóż mi. Masz te koce? - spytała, patrząc na niego, mając w oczach mieszaninę strachu oraz zdenerwowania.
  - Tak, już... - powiedział speszony i podszedł do małej, otulając ją kocem. Dziewczynka pociągnęła nosem, cały czas się trzęsąc.
  - Spokojnie - powiedziała Pirika, kucając obok dziewczynki. - Wiesz gdzie są twoi rodzice?
     Mała wciągnęła szybko powietrze do ust, otwierając szerzej oczy.
  - Ja... ja nie mieszkam z rodzicami.
     Pirika i Horo spojrzeli po sobie.
  - A wiesz gdzie mieszkasz? - zapytali jednocześnie.
     Dziewczynka zmarszczyła brwi i spuściła głowę.
  - Ja nie.. nie wiem. Nie pamiętam.
     Chłopak popatrzył na swoją siostrę
  - Weźmy ją na razie z tego przedpokoju, bo jeszcze się przeziębi – mruknął i wziął dziewczynkę na ręce. Zaczepiła na nim rączki i nóżki, jakby była pandą i wtuliła głowę w jego ramię.
     Była strasznie lekka.
  - Ej! Pomóżcie nam! - krzyknął do reszty, sadzając dziewczynkę na kanapie w salonie. Tylko... ona nie chciała go puścić. Zahaczyła się łapkami o jego szyję i mocno trzymała, przytulając się mocno.
     Pirika starała się ukryć rozbawienie.
  - Chyba będziesz musiał ją trzymać.
     Skończyło się na tym, że Horo usiadł zmieszany, a dziewczynka siedziała mu na kolanach, cały czas mocno się do niego tuląc, jakby był jej ukochanym misiem.
     Pierwsza zeszła Tamao.
  - O matko – powiedziała, kiedy tylko zauważyła przemoczoną dziewczynkę. Bez zastanowienia pognała w stronę kuchni. - Zaraz przyniosę jej herbatę – krzyknęła.
  - Jak się nazywasz? - zapytała Pirika, siadając obok swojego brata tak, żeby widzieć zmęczoną twarz dziewczynki.
  - Venesarie – pisnęła mała, cały czas się mocno przytulając.
  - Aha.. - pokiwała głową dziewczyna. - A jak masz na nazwisko? Pamiętasz?
Dziewczynka zmarszczyła brwi.
  - To znaczy... - zamyśliła się - Tak mi się wydaje... To chyba było...
  - Nie musisz teraz nad tym myśleć, jeśli nie masz siły. - Uśmiechnęła się do niej. Venesarie odetchnęła z ulgą i zamknęła ociężałe powieki.

     I zasnęła.

02. Londyn

     - Podejrzane – mruknął Lyserg, przybierając minę Holmesa.
     Trudno było określić co tak właściwie jest dla niego podejrzane. Powtarzał to słowo co jakiś czas, patrząc się na Hao, który siedział samotnie w ogrodzie.
  - Jest smutny – rzekł odkrywcze Choco. - Użyję wiatru śmiechu i...
  - NIE! - wrzasnęli jednocześnie Ren i Horo. Ich spojrzenia się skrzyżowały i ze wściekłymi minami patrzyli na siebie przez chwilę, po czym rzucili się sobie do gardeł.
  - JA MU POWIEDZIAŁEM PIERWSZY, ŻEBY TEGO NIE ROBIŁ!
  - IDIOTA! PRZECIEŻ KAŻDY SŁYSZAŁ, ŻE TO BYŁEM JA!
     Nikt nie zwracał na nich uwagi, kiedy szamotali się przez chwilę, wykrzykując podobne hasła, dopóki nie sięgnęli po gorszą broń. Dwa duchy przyrody pojawiły się za nimi i zaczęły się przygotowywać do walki. Niebo się zachmurzyło, a w oddali słychać było grzmot błyskawic przecinających niebo. Nagle lunął deszcz, a wtedy, jak na zawołanie w blasku piorunu zjawiła się Anna.
  - To było zabawne, ale jeśli nie przestaniecie, przywołam duchy z waszych najgorszych koszmarów – oznajmiła beznamiętnym głosem. - Była dzisiaj ładna pogodna, i chcę żeby tak zostało.
     Nikt nie śmiał podważać jej słów. Duchy zniknęły, niebo rozjaśniało. Lyserg dalej spoglądał na Hao.
  - Podejrzane – powtórzył, jakby nic się nie stało.
  - Wyjaśnisz może czemu to powtarzasz? - zapytał Horo, ocierając pot z czoła. Ren przyglądał się tej czynności z satysfakcją.
  - Tak się zmęczyłeś taką małą walką? - Jego głos był szyderczy i wyzywający, więc trudno było na niego nie zareagować. - Jak ty w ogóle przeszedłeś do finału turnieju? Ach tak, przecież byłeś ze mną w drużynie.
     Niebieskowłosy zaczął się trząść, jakby usiłował powstrzymać wybuch. Ren zdawał się tego nie zauważać i ciągnął dalej.
  - Z taką marną siłą fizyczną dziwię się, że w ogóle zostałeś szamanem. Chociaż miałeś takiego małego ducha, że kontrolowanie go musiało być dziecinnie...
     Nie dokończył, bo Horo się zamachnął i uderzył go z pięści prosto w twarz.
  - Mów o mnie co chcesz, ale nigdy nie obrażaj Kororo! - wrzasnął.
Przez chwilę panowała cisza, jakby potrzeba było czasu na zrozumienie tego zdania. Ren spojrzał na niego spod przymrużonych powiek.
  - Uderzyłeś mnie - warknął.
  - Bystrzak się znalazł - odparował Horo, przewracając oczami. - Dopiero teraz zauważyłeś?
     Ren zacisnął zęby i znowu rzucił się na chłopaka, ale teraz oszołomiony złością nie zauważył, że ten uchodzi mu z drogi i z całej siły walnął w ścianę, w której po zderzeniu pojawiły się pęknięcia.
     Choco się skrzywił.
  - To musiało być bolesne.
     Ren przycisnął rękę do czoła, z którego zaczęła lecieć krew.
  - No nie gadaj.
Chyba oboje się uspokoili i skupili się na Lysergu, który westchnął.
  - Podejrzane jest to, że Hao nie rozpacza po śmierci Opacho tak, jakbym się tego spodziewał. Zawsze tylko tu przychodzi i myśli.
  - Nie jest chyba typem, który płacze miesiącami za innymi. Zabił zbyt wielu ludzi - mruknął Horo. - No bo... EJ! - wrzasnął, kiedy Ren przywalił mu w żebra z łokcia.
  - Przymknij się, okey? - odpowiedział spokojnie chłopak.
  - Nie może... - zaczął Choco, zanim inni zdążyli go powstrzymać. - ...się zamknąć, kiedy ty masz ranę otwartą!
Wszyscy zwrócili ku niemu głowy bez cienia uśmiechu.
  - Zabiję go - syknął Ren.
  - Ja to zrobię pierwszy - warknął Horo, zaciskając pięści.
  - Ej, ej, spokojnie - powiedział lekko spanikowany Chocolove - Jeśli będę martwy... - zaczął, ale prawie natychmiast urwał, jakby się zastanawiał nad resztą zdania.
     Ren i Horo ruszyli w jego kierunku.
  - ...TO NIE BĘDĘ MÓGŁ GRAĆ W KARTY! - Jakimś cudem z jego kieszeni wyleciało mnóstwo asów, które wyścieliły trawnik.
     To przelało szalę. Szamani rzucili się na niego z dzikim okrzykiem wojennym na ustach.
     Lyserg westchnął. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał ich powstrzymać, ale tego nie zrobił - może dlatego, że najprawdopodobniej nic by to nie dało. Zamiast tego odwrócił się na pięcie i wszedł do domu, ledwo unikając lecących kamieni, których cel trudno było określić. Zerknął w stronę ogrodu. Choco stał przyszpilony do muru, a Horo i Ren ze wściekłymi minami zaciskali pięści.
Lyserg westchnął cicho i zabarykadował się w pokoju. Nie pragnął towarzystwa w tym momencie, tym bardziej, że martwiło go kilka rzeczy.
     Po pierwsze – turniej. Dopiero co się skończył, a już wszędzie można było znaleźć informacje o zbliżającej się dacie następnego. Nikt nie znał szczegółów, a jedyne co było prawie pewne, to miejsce konkursu.
     Lyserg nie był do końca zachwycony tym wyborem. Bolesne wspomnienia wracały szybciej niżby chciał, więc bał się co się stanie kiedy się tam znajdzie.
     Londyn? Nie podobało mu się to. Tam wszystko – tradycja, kultura, ludzie, środowisko – było zupełnie inne niż w Tokio. Do tego trzeba będzie zapewnić sobie nocleg, a tam ludzie nie są tak przesądni jak w Japonii i po prostu nie sprzedadzą domu za krocie tylko dla tego, że możliwe, że tam znajdują się duchy. Mieszkanie tam będzie problematyczne, nawet bardzo. Ludzie tyle nie trenują, a już na pewno nie w ten sposób. Rozmawianie z duchem może na ciebie sprowadzić bandę psychologów oraz metafizyków. Jest tam mniejsza tolerancja, nie wszyscy będą ich po prostu ignorować. Czekają ich szyderstwa, a bycie poniżanym nie do końca działa dobrze na morale.
     Z drugiej strony Lyserg patrzył na to miasto przez pryzmat swoich doświadczeń. Może to wszystko wygląda inaczej, a jego wspomnienia po prostu zakrzywiają rzeczywistość?
     Starał się o tym nie myśleć. Nie wychodziło.
     Innym problemem stał się Hao. Nikt nie wiedział do czego jest zdolny, a Lyserg po prostu nie mógł mu zaufać. Wciąż pamiętał tą twarz, kiedy ten palił jego rodzinny dom. Stracił rodziców przez Hao i chociaż się starał, nie potrafił mu wybaczyć.
     Ostatnią dręczącą go myślą, było to, że nie wiedział co ma teraz ze sobą zrobić. Prawdę mówiąc, nie do końca chciał startować w turnieju, ale nie chciał też wyjść na tchórza. W końcu zdecydował, że jeśli panienka Jeanne go o to poprosi, to jej pomoże wygrać, jednak cały czas nawiedzała go wizja utraty bardzo cennej okazji, która może się nie powtórzyć.
     Kto zostanie następnym królem szamanów?
     Był pewien, że zna tę osobę bardzo dobrze. Tylko która z nich będzie miała na tyle szczęścia?

><><><><><><><><><

     Panował kompletny chaos. Atakowali go ze wszystkich stron różnymi żywiołami. Lód i woda, ogień, a potem powietrze (które owy gigantyczny płomień wzmacniało), błyskawica i ostatnie uderzenie zadawała ziemia. Hao zatoczył się do tyłu.
     Dlaczego oni jeszcze żyją?
Logicznie rozumując, wystarczyłoby pstryknięcie palcem, a wszyscy by padli martwi. Próbował. Nie udało się.
     To nie ma sensu.
Ktoś z zewnątrz musi im pomagać. Ktoś się tu wkradł i teraz jakimś cudem powstrzymuje jego boską moc. Oczywiście, nie będzie to trwało długo, ale jak na razie jest skuteczne.
     Tylko kto miałby na tyle mocy i czelności, żeby...?
I wtedy ją zobaczył. Anna. Oczywiście.
     Siedziała za skałą, w dłoniach trzymając gigantyczne korale. Zaciskała na nich palce. Wyglądała na zmęczoną. To dobrze, będzie łatwiej ją wykończyć.
     Zabije ją, zabije brata, zabije wszystkich którzy staną mu na drodze, żeby zlikwidować ludzi.
     Samo to słowo go obrzydzało. Człowiek. Do czego to nawiązuje? Człon i wiek. Wieczny człon. Kompletnie bezsensowna nazwa, tak samo jak kompletnie bezsensowni są jej posiadacze. Tylko niszczą. Tylko palą. Kompletna destrukcja wszystkiego, dzięki czemu można przetrwać na tym niedoskonałym odbiciu świata duchów. Postęp niszczy. Niszczenie zabija. Zabijanie nakręca zegarek. Ludzie znowu próbują coś zmienić w przyrodzie i następuje postęp. Zniszczenie. Zabijanie. Trzy rzeczy, które skazały ten nędzny gatunek na śmierć. Nie można przerwać błędnego koła, dlatego trzeba im dostarczyć tego, czego dostarczyli nam. Śmierci.
     Nie zostanie nawet jeden...!
     Dlaczego oni tego nie rozumieją?
     Trzeba się skupić. Korale. Anna. Śmierć.
     Skupił w sobie moc Wielkiego Ducha i cisnął ją w Yoh. Z jego mocą ziemi łatwo będzie mógł zagrodzić mu drogę. Chłopak zrobił unik, ale strumień światła zawrócił i uderzył go w plecy. Upadł, a poświata przytrzymywała go przy ziemi. Dobrze, on był najniebezpieczniejszy.
     Hao zaczął się przedzierać w stronę skały, za którą siedziała ich najgorsza broń – blokada mocy. Gość ze śmiesznym czubkiem na głowie próbował go trafić piorunem, ale Hao zrobił unik i potężny strumień mocy rozbił się obok niego.
     Oni chyba nie rozumieli w jak beznadziejnej byli sytuacji. Przeszkadzali mu.
     Odwrócił się na pięcie tak, że stał teraz tyłem do głazu i wycelował ręce w szamanów. Zaczęła gromadzić się na nich bardzo silna, biała poświata, a następnie wystrzeliła w ich stronę.
  - CAŁA MOC! - wrzasnął Hao, czując jak z jego ciała wypływają resztki furyoku. Nikt nie spodziewał się tego ataku. Chłopcy stali w bezruchu, wpatrując się w promienie, które leciały ku nim z gigantyczną prędkością.
     Nabrali się.
Tuż przed zderzeniem z ich ciałami każdy z promieni rozszedł się na bok i powędrował daleko do tyłu. Dalej. Jeszcze dalej.
     Za głaz.
Otoczyły Hao tak, że był teraz środkiem każdego z okręgów, które tworzyło światło. Dokładnie za nim, ale przed Anną, która kompletnie się nie spodziewała ataku, stworzył punkt kulminacyjny, w którym wszystkie promienie się złączyły i uderzyły w jej stronę z mocą, której nikt na tym świecie nie mógł przeżyć.
  - ANNA! - wrzasnął Yoh, wciąż przygwożdżony do ziemi.
     Rozległ się grzmot, a ze strony głazu wystrzeliło oślepiające światło.
     Hao się uśmiechnął. Jego moc teraz powinna wrócić na swoje miejsce.
     Pstryknął palcami. Umierajcie.
     Nic się nie stało.
     Jak burza rzucił się w stronę głazu, za którym spodziewał zobaczyć się martwą dziewczynę. Nie mogła tego przeżyć. Nie zdążyłaby nawet przesunąć się o centymetr.
     Usłyszał dławiący się szloch. Jakim cudem jest jeszcze zdolna płakać? Poza tym, płakanie jest oznaką słabości. Nie tego się po niej spodziewał.
     Minęło kilka sekund, zanim zobaczył coś, co kompletnie zmieniło sytuację.
     Anna nie płakała z bólu. Płakała nad ciałem małej dziewczynki o ciemniejszym zabarwieniu skóry i z burzą loków na głowie. Dziewczynka miała pięć, może sześć lat. Jej duże oczy wypełniały łzy.
  - Nie... nie w Annę-sama – załkała. Itako się trzęsła z bezradności. Dotknęła policzka dziewczynki.
  - Opacho... - szepnęła, wciąż płacząc.
     Opacho.
     Hao znał to imię na pewno. Dlaczego czuł się, jakby rozpadał się na kawałki, kiedy widział ranną dziewczynkę? Przecież ona byłą tylko nędzną przeszkodą, której trzeba było się pozbyć. Stanowiła problem, zagrodziła drogę promieni do Anny.
     Czemu więc miał ochotę płakać?
     Nie płakał od lat. Od tysiąca pięciuset lat, dokładniej.
     Co się z nim dzieje?
     Opacho.
     Nagle sobie przypomniał. Mała dziewczynka, która posiadała ten sam dar co on. Dziewczynka, która rozumiała jego przekleństwo. Dziewczynka, która w wielu względach była dokładnie taka jak on w dzieciństwie.
     Przyjaciel.
  - Mistrzu... Hao – wydukała dziewczynka resztką sił. A w następnej chwili rozsypała się w proch.
     Nie wiedział, czego się spodziewał. Jakiegoś magicznego końca, uczczenia jej śmierci przez cały ten świat. Zamiast tego w jednej chwili była, a w następnej stała się kupką popiołu.
     Hao zaczął się trząść. Dlaczego się tak telepał? Tylko mu przeszkodziła. Była jedynie...
     „Mistrzu Hao!”
     Tyle razy go tak nazywała, a on nigdy tego nie docenił. Już go tak nie nazwie.
     Chwila!
     Anna odpuściła. Najwyraźniej szok sprawił, że nieświadomie zaczęła oddawać mu jego moc. Ale nie zamierzał ich zabić. Już nie. Teraz jego celem było przywrócenie Opacho do życia.
     Mógł to zrobić. Był bogiem. Mógł wszystko.
     Upadł na kolana i skierował ręce w stronę prochu, który kiedyś był tą roześmianą dziewczynką. Da radę. Przywróci jej życie.
     W tamtej chwili nic innego się dla niego nie liczyło.
  - Oddaj mi ją – szepnął, chociaż nie bardzo wiedział do kogo mówi. - Oddaj. Oddaj. Oddaj!
     Nie wiedział kiedy zaczął płakać. Po prostu czuł łzy, które niemal strumieniem ciekły po jego policzkach.
  - Oddaj, oddaj, oddaj – warknął. Tracił panowanie. Dlaczego nie wracała? Powinien bez problemu przywrócić ją do życia. Czemu ona nie żyje?
     Poczuł rękę na swoim ramieniu.
  - Nii-san... – odezwał się Yoh spokojnie.
  - Nie! - syknął Hao. - Ona wróci. Oddaj. Oddaj.
  - Ona odeszła – powiedział jego brat, zaciskając mocniej dłoń na jego barku. - Nie przywrócisz jej życia, zbyt wiele mocy zużyłeś na ten atak.
  - Oddaj, oddaj, oddaj...
     Yoh podniósł dłoń i pokręcił głową ze smutkiem. Zerknął na Annę, która wydawała się być w podobnym stanie co brat Yoha. Dziewczyna klęczała nad kupką popiołów. Trzęsły jej się ręce. Przez chwilę nawet wydawała się przestraszona, ale zapewne spowodowane to było jej zszokowaną miną.
     Hao uderzył z całej siły w posadzkę. Pojawiły się na niej chaotyczne pęknięcia, odzwierciedlające jego obecny stan emocjonalny.
  - ODDAJ! - wrzasnął, a potem łkając skulił się i złapał za długie włosy, które jak stonki opadały na ziemię. Nie wydawał się już wszechmocny. Przypominał teraz bardziej...
     Człowieka.

     Hao otworzył oczy. Przez chwilę wydawało mu się, że za krzakiem róż w ogrodzie stoi mała dziewczynka, ale ta wizja szybko zniknęła.

><><><><><><><><><

     Reakcja Tamao była natychmiastowa.
     Dziewczyna, ku zdziwieniu wszystkich, wbiegła do salonu i chwyciła za słuchawkę, wystukując jakiś numer. Lyserg przeszedł kawałek za nią, po czym oparł się o framugę drzwi, krzyżując ręce na piersi.
  - Co się stało? - zwróciła się Jeanne do chłopaka. Ten wzruszył ramionami.
  - Powiedziałem jej, że turniej prawdopodobnie odbędzie się w Londynie, a że ona była na jakiejś wymianie międzynarodowej z Anglią, spytałem, czy przychodzi jej do głowy jakaś miejscówka, gdzie moglibyśmy zamieszkać.
  - Chyba przyszła – skomentował Choco, przykładając do oka zmrożony stek. Musiał w nie nieźle oberwać.
  - Tak mi się zdaje – potwierdził Lyserg, nieco ironicznie.
  Hi there! - zawołała do słuchawki dziewczyna - It's Tamao. I was wondering if... /Hej! Z tej strony Tamao. Zastanawiałam się czy.../
  - Myślicie że dzwoni Angli?
  - Nie. Myślę, że po prostu chciała pogadać z kimś po angielsku i zupełnie przez przypadek zrobiła to tuż po tym jak Lyserg powiedział jej o turnieju – warknął Ren. - A jak sądzisz palancie?
  - Ej! - parsknął obrażony Horo. - Tylko bez takich...
  - Wytrzymacie trzy minuty bez kłótni, czy mam was zamknąć w piwnicy? - spytała Anna, piłując paznokcie. Była wyraźnie naburmuszona, pewnie dlatego że Yoh nie wracał od kilku godzin.
     Kazała mu przebiec maraton, więc nie powinna być zdziwiona.
  Yes! You know, that I don't really like using people like this, but... /Tak! Wiesz, że nie lubię wykorzystywać ludzi w ten sposób, ale.../
  - Trzeba będzie ustalić drużyny na drugi etap – powiedział Lyserg. Anna prychnęła.
  - Jak będziecie się tak obijać to nigdy nie przejdziecie pierwszego. Tym bardziej, że czuję, że tym razem będzie ciężej...
  - No bez przesady! - krzyknął Ryu. - Przecież wszyscy dostaliśmy się do finałów...
  - …tylko dlatego, że Gadhara się wycofała - wtrąciła Anna.
  - ...bo byliśmy najsilniejsi! - dokończył Ryu, jakby nie słysząc wypowiedzi dziewczyny. Ta westchnęła.
  - Po prostu na razie trzeba się skupić na przejściu pierwszego etapu, bo ufam, że eliminacje przejdziecie wszyscy – powiedziała, wzruszając ramionami.
  Oh my god, that's great! Thank you very, very much! /O boże, to świetnie! Bardzo, bardzo dziękuję!/ - zawołała dziewczyna z szerokim uśmiechem na ustach i odłożyła słuchawkę.
     Wszyscy spojrzeli na nią wyczekująco.
  - Jedziemy do Londynu – wydyszała, wprawiając wszystkich w zdumienie.

><><><><><><><><><

  - To idiotyczne – mruknęła, wiążąc bandaż na prawej ręce, tak, żeby ją usztywnić.
  - Pomoże ci, więc nie marudź. Założę się, że gdyby mnie nie było, sama byś na to wpadła.
     Miała rację.
  - Pewnie tak, ale to nie zmienia faktu, że nawet z bandażem to będzie bardzo bolesne – powiedziała Lynn. - Poza tym mogę się założyć, że po takim czymś nawet ołówka nie będę potrafiła utrzymać.
  - Cicho siedź i zakładaj, albo zrobimy to z ciężarkami – warknęła Molly. - Tylko narzekasz, a sama byś to zrobiła bez problemu. Masz dobrą motywację, żeby dostać się jak najdalej w turnieju.
     Dziewczyna ucichła i już więcej nic nie mówiła, wiążąc bandaż.
  - No dobra. To na czym polega ten magiczny trening? - spytała Lynn kiedy już skończyła, tym razem ze skupioną miną.
  - Twoje furyoku trzeba jakoś wykorzystać. Mogę się założyć, że niewiele osób będzie przewyższać ten poziom, tym bardziej, że twój codziennie rośnie. Jako że możesz go używać tylko w połączeniu z duchem, to wydaje mi się, że mogłabyś uderzyć kogoś z pięści, uderzając, powiedzmy, 10 metrów od niego. Musisz wywołać przepływ furyoku podobnie jak to robisz z Idealną Tarczą, tylko że tym razem punktowo i na dalszy dystans. Poza tym właściwości Lesa są... no wiesz, nie są spotykane. Myślę, że to też można wykorzystać i...
  - Czyli po ludzku – przerwała jej Lynn, robiąc zażenowaną minę. - Mam walić w to drzewo z zabandażowanymi rękami i próbować uwalniać przez pięść furyoku razem z fragmentem ducha?
  - No... - Molly się zmieszała. - No tak.
     Lynn strzyknęła palcami.

  - To jedziemy.
Keiko Amane Land Of Grafic